Nic wczoraj nie pisałam, bo nie miałam natchnienia.
Cały dzień przesiedziałam w fotelu oglądając kabarety… Dzisiaj też nie
mam nic ciekawego do powiedzenia… Dlatego wrzucę jeszcze kawałek
historii, anegdotek kilka i może obrazeczek jakiś…
Historii część druga…
Gdzieś pomiędzy moją
drabiną, a Sylwii spodniami miało miejsce wydarzenie, które dobitnie
świadczy o stanie naszej inteligencji. W telewizji musiał akurat lecieć
serial o 007, bo bawiłyśmy się w służby specjalne. Zrobiłyśmy sobie
krótkofalówki z drewnianych klocków i siedziałyśmy – jedna w kartoflach
za stodołą, a druga pomiędzy deskami przed stodołą i darłyśmy się do
siebie: “Uważaj! Chowaj się! Ktoś idzie!”. Czego ten ktoś miał nie
słyszeć (to by świadczyło o braku uszu, nie tylko słuchu).
Pamiętam jak wchodziłam na
wyżki (to coś w rodzaju strychu) w kurniku, gdzie leżały historyczne
części od wszelkiego rozebranego na części sprzętu, i jak w taką
część(koło od roweru) włożyłam nogę. Trafiłam między szprychy bardzo
ładnie. Gorzej, że skutecznie. Po kilku własnych próbach usunięcia
ozdoby z nogi odwołałam się do sił wyższych.Mianowicie użyłam pełnej
siły swego głosu by sprowadzić pomoc.W wyniku alarmu przybyła moja mama i
bez względu na osobiste chęci musiała wejść na te wyżki. Dodam, że
żadnej drabiny tam nie było. Wchodziło się tam na “spidermana”, czyli po
ścianie,alpinistycznym sposobem, po wystających deskach.
Weszła,wyswobodziła mnie z pułapki… no i jakoś stamtąd zeszłyśmy,skoro
nie siedzimy tam do tej pory…
Dużo wcześniej ujawniły
się moje piromańskie skłonności. Spaliłam autobus. Nie, nie
PKS-u.Plastikowy autobus, pluszowego misia i najlepszy ręcznik siłą
wepchnęłam do kaflowego pieca . Zapewne różnorodność przedmiotów miała
mi dostarczyć rozległego wachlarza zapachów. Dostarczyła, owszem, całej
rodzinie. Dostarczyła też powodów do zastanawiania się co mnie natchnęło
mnie do tego doświadczenia.
Parę lat później spaliłam
sobie rzęsy i brwi robiąc kolejne doświadczenia z ogniem. Mama rozpaliła
w piecu, zamknęła drzwiczki i poszła na dwór. Ja natomiast uznałam, że
ten ogień, to jakiś marny jest. No to wzięłam butelkę z jakimś płynem
łatwopalnym (ropa to chyba była, ale głowy nie dam) i chlusnęłam. A co!
Całe szczęście skończyło się jedynie na depilacji owłosienia na
twarzy!!!!
A to mój znak, RYBKI znaczy…
Przez jakieś pięć lat zajmowałam się głównie imprezowaniem. Nie przeszkadzało mi to w pracy, więc…
Zresztą wzięłam sobie
za wzór Haska, który podobno “Przygody dobrego wojaka Szwejka” pisał
głównie w stanie nieświadomości, notorycznie przesiadając po knajpach.
Zapewne wychodził z założenia, że nigdzie nie przeżyje się tyle
absurdalnych sytuacji, ani nie usłyszy tylu idiotycznych opowieści. I tu
jest racja.
O ile samo chlanie to
nie jest dobry pomysł na życie, o tyle zobaczyć można wiele. Usłyszeć
jeszcze więcej. Tylko niestety nie wszystko można zapamiętać…
Znudziło mi się imprezowanie.Wychodzę rzadko i tylko z przyjaciółmi.
Jednak te historyjki,
które pamiętam, opiszę. Niestety nie mogę posługiwać się pełnymi
nazwiskami ze względu na moje własne dobro. Bo jak to ktoś ze znajomych
przeczyta i się urażony poczuje…
Mama Irka
Rzecz się działa u „Filipa”
Irek M. (wyraźnie pod wpływem), na moje pytanie: “co u Ciebie?”
– Mama w szpitalu. Nie wiem, czy do wtorku wytrzeźwieje…
– Mama??? – my na to
Okazało się, że Irek
nie zrobił przerwy pomiędzy informacjami. To on planował imprę do
wtorku, a Bogu ducha winna, mama znajdowała się (trzeźwa!)w szpitalu. Nie mam pojęcia co było powodem hospitalizacji, bo ogłuszona wypowiedzią Irka, nie byłam w stanie zapytać.
Skrucha
„Maria”. T. opowiadała o swojej koleżance.
-
Idzie w sobotę do hotelu w wiadomym celu, a
na drugi dzień rano przychodzi do mnie i mówi,że rano była u spowiedzi i
tak jej lekko na duchu!!! Ty wierzysz,że ona tak na drugi dzień od razu
żałuje??? Ty byś żałowała???
-
A wiesz, to zależy jak było…
Szalik Włodawianki
„Akwarium”
-
Ja mam szalik Włodawianki! -powiedziała Jola
-
Wiem, że masz! – powiedziałam ja
-
Masz? – zdziwił się Czarek
-
A mam. A nie pamiętasz jak kiedyś w nim zasnęłam?
-
A ja pamiętam, co ty do spania wkładasz!!!
Kolejna relacja stanowiła dla nas hicior. WSZYSTKO PRAWDA!!!!
Sprawozdanie z baletu (22.03.2003 r.)
SPRAWOZDANIE Z POPISÓW
MĘSKIEJ GRUPY BALETOWEJ
NA GOŚCINNYCH WYSTĘPACH
W MARII
W PÓŹNYCH GODZINACH WIECZORNYCH
W DRUGI DZIEŃ WIOSNY
BALET
Rożek i Łuki:Obłędne tańce techno przy muzyce disco po poprzednim upojeniu alkoholowym.
Z braku partnerek
użyto:najpierw krzesła, które zostało brutalnie odebrane
przez właściciela lokalu, a następnie śmietnika, który również nie
doczekał upojnego tańca.
Tańce wykonane:
W międzyczasie:
-
pajacyki z wyskoku,
-
pajacyki z rozbiegu,
-
noszenie partnera na rękach
[1) pozycja przenoszenia przez próg panny młodej, 2)pozycja przenoszenia
przez próg pijanej panny młodej –tzw. “umierający łabędź”],
-
tańce z butelkami(niestety, również zostały odebrane przez niewzruszonego właściciela),
-
potrącanie krzesła z jednoczesnym złożeniem go,
-
indiański taniec dookoła
leżącego na podłodze partnera przy jednoczesnym trzymaniu go za nogi
(pierwsza figura, która doczekała się uznania właściciela ze względu na
automatyczne czyszczenie podłogi),
-
wskakiwanie z rozbiegu na
biodra partnera, który następnie kręcąc się z obciążeniem dostaje
kołowacizny i pada na podłogę czyszcząc partnerem kolejne partie podłoża
(druga figura…),
-
dzikie hołubce przy głośnych,
acz niezrozumiałych śpiewach (podkład w języku angielskim, wykonanie w
nieznanym dla widowni języku).
Tańce zniesiono do poziomu
dywanu kilkakrotnie ze względu na silnie “wypastowana” podłogę,bo na
pewno nie z powodu stanu świadomości grupy baletowej!
Widownia: Pełne poparcie dla grupy baletowej do momentu, kiedy jeden z tancerzy zaproponował taniec ze stolikami!!!