wtorek, 31 lipca 2007

Z serii toasty…


A jutro znów idziemy na całość...

za to wszystko, co się dawno nie udało...
 

Anegdotek kilka…

 

Nic wczoraj nie pisałam, bo nie miałam natchnienia. Cały dzień przesiedziałam w fotelu oglądając kabarety… Dzisiaj też nie mam nic ciekawego do powiedzenia… Dlatego wrzucę jeszcze kawałek historii, anegdotek kilka i może obrazeczek jakiś…


Historii część druga…

Gdzieś pomiędzy moją drabiną, a Sylwii spodniami miało miejsce wydarzenie, które dobitnie świadczy o stanie naszej inteligencji. W telewizji musiał akurat lecieć serial o 007, bo bawiłyśmy się w służby specjalne. Zrobiłyśmy sobie krótkofalówki z drewnianych klocków i siedziałyśmy – jedna w kartoflach za stodołą, a druga pomiędzy deskami przed stodołą i darłyśmy się do siebie: “Uważaj! Chowaj się! Ktoś idzie!”. Czego ten ktoś miał nie słyszeć (to by świadczyło o braku uszu, nie tylko słuchu).
Pamiętam jak wchodziłam na wyżki (to coś w rodzaju strychu) w kurniku, gdzie leżały historyczne części od wszelkiego rozebranego na części sprzętu, i jak w taką część(koło od roweru) włożyłam nogę. Trafiłam między szprychy bardzo ładnie. Gorzej, że skutecznie. Po kilku własnych próbach usunięcia ozdoby z nogi odwołałam się do sił wyższych.Mianowicie użyłam pełnej siły swego głosu by sprowadzić pomoc.W wyniku alarmu przybyła moja mama i bez względu na osobiste chęci musiała wejść na te wyżki. Dodam, że żadnej drabiny tam nie było. Wchodziło się tam na “spidermana”, czyli po ścianie,alpinistycznym sposobem, po wystających deskach. Weszła,wyswobodziła mnie z pułapki… no i jakoś stamtąd zeszłyśmy,skoro nie siedzimy tam do tej pory…
Dużo wcześniej ujawniły się moje piromańskie skłonności. Spaliłam autobus. Nie, nie PKS-u.Plastikowy autobus, pluszowego misia i najlepszy ręcznik siłą wepchnęłam do kaflowego pieca . Zapewne różnorodność przedmiotów miała mi dostarczyć rozległego wachlarza zapachów. Dostarczyła, owszem, całej rodzinie. Dostarczyła też powodów do zastanawiania się co mnie natchnęło mnie do tego doświadczenia.
Parę lat później spaliłam sobie rzęsy i brwi robiąc kolejne doświadczenia z ogniem. Mama rozpaliła w piecu, zamknęła drzwiczki i poszła na dwór. Ja natomiast uznałam, że ten ogień, to jakiś marny jest. No to wzięłam butelkę z jakimś płynem łatwopalnym (ropa to chyba była, ale głowy nie dam) i chlusnęłam. A co! Całe szczęście skończyło się jedynie na depilacji owłosienia na twarzy!!!!

 
A to mój znak, RYBKI znaczy…
Przez jakieś pięć lat zajmowałam się głównie imprezowaniem. Nie przeszkadzało mi to w pracy, więc…
Zresztą wzięłam sobie za wzór Haska, który podobno “Przygody dobrego wojaka Szwejka” pisał głównie w stanie nieświadomości, notorycznie przesiadając po knajpach. Zapewne wychodził z założenia, że nigdzie nie przeżyje się tyle absurdalnych sytuacji, ani nie usłyszy tylu idiotycznych opowieści. I tu jest racja.
O ile samo chlanie to nie jest dobry pomysł na życie, o tyle zobaczyć można wiele. Usłyszeć jeszcze więcej. Tylko niestety nie wszystko można zapamiętać…
Znudziło mi się imprezowanie.Wychodzę rzadko i tylko z przyjaciółmi.
Jednak te historyjki, które pamiętam, opiszę. Niestety nie mogę posługiwać się pełnymi nazwiskami ze względu na moje własne dobro. Bo jak to ktoś ze znajomych przeczyta i się urażony poczuje…


Mama Irka

Rzecz się działa u „Filipa”
Irek M. (wyraźnie pod wpływem), na moje pytanie: “co u Ciebie?”
– Mama w szpitalu. Nie wiem, czy do wtorku wytrzeźwieje…
– Mama??? – my na to
Okazało się, że Irek nie zrobił przerwy pomiędzy informacjami. To on planował imprę do wtorku, a Bogu ducha winna, mama znajdowała się (trzeźwa!)w szpitalu. Nie mam pojęcia co było powodem hospitalizacji, bo ogłuszona wypowiedzią Irka, nie byłam w stanie zapytać.

Skrucha

„Maria”. T. opowiadała o swojej koleżance.
  • Idzie w sobotę do hotelu w wiadomym celu, a na drugi dzień rano przychodzi do mnie i mówi,że rano była u spowiedzi i tak jej lekko na duchu!!! Ty wierzysz,że ona tak na drugi dzień od razu żałuje??? Ty byś żałowała???
  • A wiesz, to zależy jak było…
Szalik Włodawianki

„Akwarium”
  • Ja mam szalik Włodawianki! -powiedziała Jola
  • Wiem, że masz! – powiedziałam ja
  • Masz? – zdziwił się Czarek
  • A mam. A nie pamiętasz jak kiedyś w nim zasnęłam?
  • A ja pamiętam, co ty do spania wkładasz!!!
Kolejna relacja stanowiła dla nas hicior. WSZYSTKO PRAWDA!!!!

Sprawozdanie z baletu (22.03.2003 r.)

SPRAWOZDANIE Z POPISÓW
MĘSKIEJ GRUPY BALETOWEJ
NA GOŚCINNYCH WYSTĘPACH
W MARII
W PÓŹNYCH GODZINACH WIECZORNYCH
W DRUGI DZIEŃ WIOSNY
BALET
Rożek i Łuki:Obłędne tańce techno przy muzyce disco po poprzednim upojeniu alkoholowym.
Z braku partnerek użyto:najpierw krzesła, które zostało brutalnie odebrane przez właściciela lokalu, a następnie śmietnika, który również nie doczekał upojnego tańca.
Tańce wykonane:
  • Elementy z “Jeziora Łabędziego” i “Kankana” poprzedzone objawami niedorozwoju umysłowego (nieskoordynowane ruchy rąk, języki na wierzchu).
W międzyczasie:
  • pajacyki z wyskoku,
  • pajacyki z rozbiegu,
  • noszenie partnera na rękach [1) pozycja przenoszenia przez próg panny młodej, 2)pozycja przenoszenia przez próg pijanej panny młodej –tzw. “umierający łabędź”],
  • tańce z butelkami(niestety, również zostały odebrane przez niewzruszonego właściciela),
  • potrącanie krzesła z jednoczesnym złożeniem go,
  • indiański taniec dookoła leżącego na podłodze partnera przy jednoczesnym trzymaniu go za nogi (pierwsza figura, która doczekała się uznania właściciela ze względu na automatyczne czyszczenie podłogi),
  • wskakiwanie z rozbiegu na biodra partnera, który następnie kręcąc się z obciążeniem dostaje kołowacizny i pada na podłogę czyszcząc partnerem kolejne partie podłoża (druga figura…),
  • dzikie hołubce przy głośnych, acz niezrozumiałych śpiewach (podkład w języku angielskim, wykonanie w nieznanym dla widowni języku).
Tańce zniesiono do poziomu dywanu kilkakrotnie ze względu na silnie “wypastowana” podłogę,bo na pewno nie z powodu stanu świadomości grupy baletowej!
Widownia: Pełne poparcie dla grupy baletowej do momentu, kiedy jeden z tancerzy zaproponował taniec ze stolikami!!!

niedziela, 29 lipca 2007

Trochę historii…

Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa to przejażdżka do piwnicy po desce do zsypywania ziemniaków.Mieszkaliśmy wtedy na wsi w domu jednorodzinnym i zapewne dlatego,że nie miałam towarzystwa do zabawy zainteresowała mnie owa deska. Siadłam na niej i za chwilę byłam w piwnicy. Przeraziłam się nie tyle samego pomieszczenia, co faktu, że się tam znalazłam. Narobiłam takiego wrzasku, że ekipa ratunkowa w postaci mojego dziadka nadciągnęła zaraz po zlokalizowaniu źródła potwornego dźwięku. A biorąc pod uwagę siłę decybeli jaką nadal potrafię wydać musiało to brzmieć jak zapowiedź apokalipsy.
Zapewne wtedy narodziła się we mnie chęć przygód, bo moje kolejne wspomnienia zazwyczaj wiążą się z obdartymi kolanami i guzami na głowie.

Któregoś razu wybrałam się na wiśnie. Weszłam na drzewo po starej drabinie i siadałam na…gwoździu! Bólu nie pamiętam, krzyk pamiętają sąsiedzi, a po imprezie została mi szrama na udzie.
Podobną rozrywkę zafundowała moja siostra, która przechodząc przez ogrodzenie, oczywiście przez wierzch, nie bramką, zahaczyła spodniami o wystające druty. Wisiała na tych spodniach drąc się żebym ją zdjęła, a ja płakałam ze śmiechu niezdolna ruszyć się z miejsca. Wisiałaby tak pewnie do sądnego dnia, gdyby spodnie w końcu nie pękły, co powodowało znalezienie się Sylwii dla odmiany pod bramką. A to już mnie unieruchomiło na dobre. Finał nastąpił w domu, gdzie siorka pokazała mamie nabyte upiększenie na spodniach. Mama też nie była zdolna potraktować sprawy z należytą powagą, tylko nawidok dziury w spodniach popłakała się… ze śmiechu.

Jednak Sylwia odbiła sobie tę rozrywkę parę lat później, kiedy to ja z kolei weszłam na spróchniały orzech, w celu jedzenia wiśni z sąsiedniego drzewa. Nuciłam sobie jakąś piosenkę i bujałam się na gałęzi(atawizm, czy co?). Przy okazji opychałam się wiśniami, stanowczo odmawiając podzielenia się zdobytym towarem z siorką i bratem,którzy stali pod drzewem, bo ich wyraźnie rozsądek powstrzymał przed włażeniem na tak niepewną konstrukcję.
W pewnym momencie gałąź nie wytrzymała testu i znalazłam sie razem z nią pod drzewem, przy okazji aplikując sobie kurację przeciwreumatyczną, bo wylądowałamw pokrzywach. Sylwia skamieniała. Była Edyta – nie ma Edyty! Moment mojej podróży przeoczyła, bo to i nisko, i szybko było. Dopiero za chwile spojrzała w pobliskie pokrzywy skąd najpierw dobiegły ją niepokojące odgłosy (żadna łacina –małolata byłam wtedy i żadna łacina w grę nie wchodziła), a później ujrzała swoją, niewątpliwie uroczą, siostrę gramolącą się z zielska. Nie powiem, że jej reakcja na mój widok stanowiła manifestacje uczuć siostrzanych… raczej zemsta to była za “spodniegate”.
I na dokładkę uznali (razem z bratem), ze to kara za to, że się z nim i nie chciałam wiśniami dzielić…
Tyle na ten moment…

Dorwałam się do komputera…

Do tej pory zajęty był…
Znalazłam ten wiersz. Uprzedzam, że grafomania pierwsza klasa.
Pisałyśmy go, jak miałyśmy po 17 lat. Głupie byłyśmy, że szkoda gadać…



RANDKA NA PLAŻY

Szłam nocą brzegiem jeziora

szłam zaprzysięgnięta złym mocom

postacie topielców wynurzały się z bagna

powstałego po ostatniej burzy

dążyły one na ostatni wiec

przy bladej pełni księżyca.

Opętana szaleństwem potwornej chwili

wyciągnęłam nóż i wbiłam go w ciało

pierwszego człowieka, który stanął przy mnie

i wtedy, w poświacie księżyca,

ujrzałam twarz trupa

i poczułam na sobie jego usta,

których podniecający dotyk

przypominał mi smak krwi i ropy

płynącej ze starej niezagojonej rany.

Wyrwałam się z jego objęć,odwróciłam się

i ujrzałam piękną postać Inkubusa

przywołującego mnie do siebie.

Dzieliła nas tylko para kochanków

spacerujących po plaży.

Wzrastające pożądanie kazało złożyć mi z nich ofiarę

więc z krzykiem “Devil, Devil

niech żyje Szatan”

podarowałam ich swemu panu

nożem rozszarpując ich wnętrzności.

Potworny krzyk rozdarł ciemności

a na twarzy mego władcy pojawił się demoniczny grymas.

Podszedł do mnie z oczu błyskiem

i zakłapał do mnie pyskiem

i wtedy poczułam, że coś ze mnie ucieka

była to moja ektoplazma.

Przeżywając antyewolucję skurczyłam się

a to, co po mnie zostało

to małe, drapieżne zwierzątko

które ledwo pióro utrzymało

kiedy to pisało.

hahahahah

hahahahahha
Hahahhaha
Hahahhahaha


Ale jazda…. Można umrzeć ze śmiechu… hahahaha

Aha. Karla. Autobus będzie i wiśnie będą, tylko muszę przepisać jak znajdę czas i zasłużę na dostęp do komputera.

sobota, 28 lipca 2007

Kolejny ciężki dzień…

Ciężki to on dopiero będzie. Właśnie wróciłam z pracy i zaraz idę na siłkę. A co!!! Godzinka to ma być. Później przypełznę ostatkiem sił do domu i wkomponuję się w wycieraczkę przed drzwiami. Bo jeszcze „czołgiem” przebyć odległość z rzeźni do chatki to się da, ale wstać żeby drzwi otworzyć… no ja nie wiem, czy mi się to uda! Dobrze, że się z chłopakami na ósmą umówiłam. Ujrzą mnie pod drzwiami to się zlitują i na chatę przetransportują…
Jasne, że przesadzam.
Całe szczęście już nie mam nastroju lirycznego.
Hahahaah.
Znaczy nikogo dzisiaj katować wierszami nie będę.
Zrobię to tylko w jednym wypadku. To jest – jeśli znajdę taki jeden wierszyk, który kiedyś napisałam na spółę z koleżanką. Wiersz miał w zamyśle być niesamowicie mroczny, tak jak na metalówy przystało. A wyszedł taki jak nasza metalmania. Znaczy…
Znaczy, że go poszukam i zamieszczę. A teraz muszę kończyć bo lecę…

piątek, 27 lipca 2007

A dzisiaj…

To pamiętnik ma być, tak? Bzdura jakaś. Pamiętniki to pisały podlotki w XIX wieku. I każdy był  mniej więcej o tym samym. Znaczy o oczekiwaniu na tego, pełnego banału, rycerza… a pies z rycerzami… A ja to bym kilka wierszyków teraz zapodała. W końcu człowiek popada czasami w nastrój liryczny… i tworzy wtedy poezje, albo też zajmuje się grafomanią (i diabli wiedzą co gorsze!). W podstawówce zakochanie to był mój permanentny stan. Hahahaha. Tylko to trochę dawno temu było…
To teraz ta grafomania moja. Jak ktoś ma odruch wymiotny na widok ułożonych w zgrabne (lub nie zgrabne) szeregi wersów to niech sobie spokój da z czytaniem. Zrozumiem. Ostatnio sama czytałam tomik poezji, którego lektura doprowadziła mnie do łez. I bynajmniej ze wzruszeniem nie miało to wiele wspólnego!!! Uśmiałam się jak za najlepszych czasów… A zaznaczyć muszę, że humoreski też to nie były… Znaczy poezja to miała być lotów niezmiernie wysokich, ale szybowała na wysokości mniej więcej lamperii, no może listwy ozdobnej w Syrenie (to to, czym się Syrena od Merca podobno różni). A teraz bójcie się…



***

Słodkie snu motyle

oplotły

tęczą barwną

złotych gwiazd tajemnicę

i chmur postać

jedwabną

zatańczyły na niebie

w błękitnych obłokach

nasze myśli

tak słodkie

i to słowo

kocham




***

Zaczarowałeś

mój szary świat

roziskrzyłeś promieniami

i bukietem barw

podarowałeś

gwiazd i księżyca lśnienie

i najpiękniejsze

miłości

wspomnienie





***

Nie płacz kochanie

kiedy odejdę

los świata nic nie zauważy

toczyć się będzie błękitną

kulą

ciągle po niebie tęczy.

Nie płacz kochanie kiedy odejdę

wiesz, że tam nie może

być gorzej.

Pan nam wybaczy,

że chcieliśmy dobrze,

a wychodziło ciągle

inaczej




***

Rozbłysłeś na moim niebie

to było takie dziwne

zrobiło się tak jasno,

dziś jeszcze oczy mrużę.

Obudziłeś nadzieję,

tę którą zabijałam,

myślałam, że nie żyje!

Dlaczego roztopiłeś serce

zamarznięte?

Ono może odtajać w cieple,

lecz może się pokruszyć

Wiem, pozbierasz skrawki zimne

i wyrzucisz…



No dobra starczy. Wierszyki są dosyć wiekowe, ale aktualne za każdym razem. Mam tego więcej, ale nie śmiem znęcać się nad ludźmi tak na maksa. Dlatego pozostałe jeszce niewątpliwie zamieszczę, ale na ten moment to finito.


czwartek, 26 lipca 2007

********

Zaczynam.Zła jestem jak diabeł, ale jest opcja, że nikogo nie zabiję. Powodów złości nie podam. Wrzucę za to kilka anegdotek z mojego życia, ewentualnie znajomych moich życia…
Pierwsza kultowa. Dedykuję takiemu jednemu, którego sam tytuł doprowadził do śmiechu…

Szpara miedzy zębami

Moja koleżanka z pracy, Ewa, wróciła przed chwilą od dentysty. Pytam się jej:
  • Ewa, może ci kawy zrobić?
  • Może za godzinę? Mam szparę między zębami – Ewa na to
  • I co? Myślisz, że za godzinę ci zniknie?


A to coś z życia rodzinki…

Wogniok

Wogniok to nazwa ruskiego rożna elektrycznego.
Wysoką temperaturę uzyskuje się przy pomocy dwóch spirali, włączających się w momencie włożenia wtyczki do gniazdka. Natomiast mechanizm obracający rożna startuje się przyciskiem.
Kiedy jednak po trzech sekundach od załączenia wtyczki do kontaktu spirale nie są czerwone, to znaczy,że w ogóle nie działa.

Kiedy pewnego, bardzo pięknego dnia,udaliśmy się cała familią na łono przyrody, by upiec kiełbaski na rożnie i w ciągu kilku sekund spirale w ustrojstwie nie zrobiły się czerwone uznaliśmy, ze urządzenie jest zepsute.
Plener wybraliśmy sobie bardzo ładny,aczkolwiek może nieco dziwny, jak na wyprawę w dzikie knieje. Bo ten plener to nam wypadł w kuchni mojej babki.
Brak koloru czerwonego spirali spowodował długą dyskusję na temat stanu urządzenia. Osoby zaznajomione ze sposobem działania, były zdania, że spirale tzw.szlag trafił. Natomiast mama i babka doszły do wniosku, że należy czekać, aż się rozgrzeją. Znaczyło to w stanie obecnym oczekiwanie do końca świata. Jednak tato uznał, że nic tu z czekania i zaczął sprawdzać śrubokrętem urządzenie. Dzióbał do momentu, kiedy prąd go poinformował, że należy wyjąć wtyczkę z gniazdka. No to wyjął wtyczkę i wrócił do zajęcia.
Moja siostra, zażywająca niebywałej rozrywki tj. mycia talerzy spojrzała na kontakt, a później na tata, który był już w mocno zaawansowanej fazie rozbierania przedmiotu i spytała:
  • Dlaczego nie wyłączyłeś z prądu?
  • Przecież wyłączyłem!
  • Tak! Lodówkę!
No i może tyle na początek.
Chociaż nie. Jeszcze kilka błyskotliwych uwag i dialogów w wykonaniu „rodziny i znajomych  Królika”, czyli:


Rozmówki polsko-polskie

1.
Ja do Joli:
  • Ty słuchaj. Ten mecz to jest o 14albo 16, ale my pójdziemy na 14!


2.
Jola do mnie:
  • Twój kolega J. przyszedł.Zawołać go?
  • Nie. Nie chcę mi się spać(poprzednim razem nieopatrznie zdrzemnęłam mu się na ramieniu).
3.
E. rozpoczęła opowiadanie pewnej historii od tekstu:
  • Raz jak byłam trzeźwa…
4.
Julita zaczęła kiedyś opowiadać pewną historię od zdania:
  • Stoję sobie pod Czworobokiem…
(Czworobok jest miejscem pobytu okolicznych lumpów. Stanie pod nim jest prawie jednoznaczne z ujemną nobilitacją. Jednakże znajdują się tam też liczne sklepy  biura. Julita stała pod sklepem, w którym pracował jej ówczesny chłopak).


5.
Mój ojciec opowiada.
  • Jak jeżdżę do Chełma, to tam po drodze w lesie są takie małe kolorowe ptaszki. Cały rok je można zobaczyć…
  • Może to papugi?? – moja mama na to
  • Zwariowała! Papugi w lesie pod Chełmem!!


6.
Poprzednia opowieść zaczął mój ojciec, zwracając się do mojej ciotki, od tekstu:
  • Małgośka, ty się znasz na ptakach…


7.
Sąsiadka odebrała telefon. Ktoś pytał o Ewelkę…I usłyszałam:
  • Nie, nie ma Eweliny. Jest u Sylwii. A Sylwia u mnie…


8.
Moja siostra:
  • Pójdę do Ewelki i powiem,że do niej nie przyjdę…
No i starczy na dzisiaj  ;)