poniedziałek, 29 grudnia 2008

Pierwsze zdjęcia…

Pierwsze zdjęcia mojego autorstwa wykonane aparatem od Świętego Mikołaja…
Dedykuję je Sylwii i Emilowi…
W końcu to oni widzieli się ze Świętym Mikołajem 
 
  
Widok za moim oknem   
Włodawa zimą
 
Odkryłam zoom ;p

sobota, 27 grudnia 2008

Pastorałka ateistyczna


sennie kołysze myślami

zapukał do mnie mój Anioł Stróż

prawdziwy z białymi skrzydłami.



I tak łagodnie od słowa do słowa

przy dźwięku szkła i uśmiechach

zaczęła płynąć ciepła rozmowa

rozmowa o ludzkich grzechach.



Że się upiłam te parę razy,

że spałam nie z tymi co trzeba

czym się przejmować mam, Panie Anioł,

wszyscy pójdziemy do nieba.



Więc wypij ze mną, anielski stróżu

upijmy się na dwa głosy

za trochę światła, schłodzoną wódkę

i za anielskie włosy.



I za te myśli śmiesznie splątane,

i za ten wieczór tak krótki

zasnął na stole mój Anioł Stróż

upity kieliszkiem wódki.


słowa: Marta Ambroziak
muzyka: Waldemar Ossowski

Michał Bajor: Taka miłość w sam raz

Ona trwała nie długo, nie krótko
Dla miłości najlepszy to czas
Niosła tyle radości co smutku
I wszystkiego w niej było w sam raz
Tyle ile potrzeba słodyczy
Przy czym wcale nie było jej brak
Krzty goryczy, co jakby nie liczyć
Nadawało wytworny jej smak


Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna


Była taka dokładnie jak trzeba
Miała zalet tak wiele jak wad
Tyle piekła w niej było co nieba
Taka miłość w sam raz, akurat
Chyba zgodzisz się ze mną, kochana
To rzecz pewna, jak dwa razy dwa
Nasza miłość jest raczej udana
Zażywajmy więc póki się da


Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna


Choć nie zawsze nam miłość
Swe uroki odkrywa
Jednak jakby nie było
Jest po prostu prawdziwa


Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna

piątek, 26 grudnia 2008

+ / -

Chcę tak mało, a jednocześnie tak wiele.

Mało – bo nie jest rzecz niemożliwa.
Wiele – bo jest mało prawdopodobna.

***
Za tamtym kropka.
Byłam wczoraj na Pasterce. Z Krystiankiem i Andrzejkiem (nie występują w dalszej części tekstu!!! Zbieżność imion!!!).
Na Pasterce była też Ewa. Z Andrzejem.
W ogóle nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że Ewa rzuciła Andrzeja odżegnując się od niego na wieki i przy okazji odwołując swoje przybycie na Sylwestra, co spowodowało, że na umówioną przez osiem osób imprezę przyjdzie dwie. Ja i Sylwek (a narzekałam w zeszłym roku… sama w domu siedziałam, ale chociaż bez nerw było).
Bożenka powiedziała, że skoro Ewa nie idzie, to oni też nie (Bożenka, Marcin, Sławek, Gośka) i kazała Ewie odebrać pieniądze z lokalu. Ewa oddała… ale chyba ze swoich, bo wątpię, czy jeszcze można było zrezygnować z imprezy. No i się pokłóciły… (Bożenka powiedziała, że najpierw Ewa ich zaprosiła, a później postawiła w takiej sytuacji…)
No i pięknie!
Dogadaliśmy się z Sylwkiem, że jeśli nam nie oddadzą pieniędzy to już tam pójdziemy we dwoje. Trudno się mówi.
Dosłownie zazdroszczę sobie sytuacji sprzed roku! Siedziałam przed kompem i piłam wino!!
Ewa na mnie też chyba obrażona. Nie odezwała się od wtorku. Trudno…
Sprawa się w końcu wyjaśni – jeśli nie pozytywnie to negatywnie (jakoś szarości nie przewiduję…). Ja mam w każdym bądź razie nauczkę – przestać ignorować przeczucia (w końcu od początku przeczuwałam kłopoty).

czwartek, 25 grudnia 2008

Boże Narodzenie 2008

 
Wszystkiego najlepszego i gwiazdki z nieba,
sianka pod obrusem, pasterki, chleba,
radosnej atmosfery, prezentów i wrażeń,
wigilijnego karpia i spełnienia marzeń.

Życzy Edyta

sobota, 20 grudnia 2008

Andrzej Włast: Rebeka

Widziałem cię po raz pierwszy w życiu
I serce me w ukryciu
Cicho szepnęło: to jest on!
I nie wiem skąd, przecież jesteś obcy,
Są w mieście inni chłopcy.
Ciebie pamiętam z wszystkich stron.
Kupiłeś „Ergo” i w mym sklepiku,
Zwykle tak pełnym krzyku
Wszystko zamilkło, nawet ja!
Mówiąc „adieu” ty się śmiałeś do mnie,
Ach jak mi żal ogromnie,
Że cię nie znałam tego dnia...

O mój wymarzony,
O mój wytęskniony,
Nie wiesz o tym przecież ty,
Że w małym miasteczku za tobą ktoś
Wypłakał z oczu łzy...
Że biedna Rebeka
W zamyśleniu czeka
Aż przyjedziesz po nią sam,
I zabierzesz ją jako żonę swą,
Hen, do pałacu bram...
Ten krzyk, ten gwałt, ten cud,
Ja sobie wyobrażam, Boże mój!
Na rynku cały lud,
A na mnie błyszczy biały weselny strój!...
O mój wymarzony,
O mój wytęskniony,
Czy ktoś kocha cię jak ja?
Lecz ja jestem biedna i to mój sen,
Co całe życie trwa...
Pamiętam dzień, było popołudnie,
Szłam umyć się pod studnię...
Tyś samochodem przybył raz,
A koło ciebie siedziała ona,
Żona czy narzeczona,
Przez mgłę widziałam razem was...
Coś zakręciło się w mej głowie...
Mam takie słabe zdrowie...
W sercu ścisnęło coś na dnie
Padłam na bruk, tobie wprost pod nogi...
Cucąc mnie, pełen trwogi,
Co pani jest? spytałeś mnie...

O mój wymarzony,
O mój wytęskniony,
Nie wiesz o tym przecież ty,
Że w małym miasteczku za tobą ktoś
Wypłakał z oczu łzy...
Że biedna Rebeka
W zamyśleniu czeka
Aż przyjedziesz po nią sam,
I zabierzesz ją, jako żonę swą,
Hen, do pałacu bram...
Ten krzyk, ten gwałt, ten cud,
Ja sobie wyobrażam, Boże mój!
Na rynku cały lud,
A na mnie błyszczy biały weselny strój!...
O mój wymarzony,
O mój wytęskniony,
Czy ktoś kocha cię jak ja?
Lecz ja jestem biedna i to mój sen,
Co całe życie trwa...

niedziela, 30 listopada 2008

Kabaret Młodych Panów : W Aucie

… I wiara się bawi !

I.
Sobota wieczór pod klubem „de javu” – Deja Vu,
Nieważne, ważne że każdy się bawi.
Bo z CD-Play’a, muza pierwsza klasa,
Napieprza bit, że światło przygasa.
chrom na alumach, ne-neony.
Bajera, kluczyk – to wabik na lachony,
Z tyłu ziomale się gniotą razem z basem,
Bo w bagażniku mam wielką butlę z gazem.
Ciszej grajcie!
Gdzie?
W aucie!
Co?
Jajco!

II.
Jestem stróżem na tym parkingu,
I na Okęciu pilnowałem już boeingów.
Otóż wyrażę me skromne zdanie,
Że ten was tuning to zwykłe sranie w banie!
Owiewka z Jelcza i spojlery z tektury,
Daleko temu do wypasionej fury.
Nie przeginajcie!
Gdzie?
W aucie!
Co?
Alumfelga!
Cooo?

III.
My też tu mamy coś do powiedzenia,
że bez tuningu to nie ma jeżdżenia.
Więc się nie rzucaj ty stary pierdzielu,
Bo zobacz jak tu nas wielu jest, wielu.
My mamy kasę i złoto na klacie,
Od Naja buty, z Adasia gacie.
Dużo tu lampów i dużo neonów,
No a pod machą, ze 2 000 koniów.
Już nie jarajcie!
Gdzie?
W aucie!
Co?
Ufo!
(Coo?)
 
IV.
Na koniec powiem wam coś mimo woli,
Wieść przykra i być może was zaboli.
Choćbyście nie wiem jak się starali,
To nie zrobicie z Tico Ferrari!

piątek, 28 listopada 2008

Zmęczona, zrezygnowana i nieszczęśliwa…

Właśnie tak się czuję…
Zmęczona – dniem, pracą, życiem…
Zrezygnowana – bo obawiam się, że już zawsze będę żyła tak jak żyję… I nic się na lepsze nie zmieni (bo do tego, że na gorsze może się zmienić to nie mam żadnych wątpliwości…)
A nieszczęśliwa… Nieszczęśliwa z tych właśnie powodów… I jeszcze z kilku innych, o których nawet pisać mi się nie chce…
Z ludźmi też nie mam ochoty rozmawiać…
Wiem co można mi zarzucić – że narzekam, chociaż nie powinnam. Bo wielu ludziom moje życie może się wydawać godnym zazdrości…
Ale w zasadzie nie ma czego… Może czasami lepiej współczuć…

Bary… Kiedyś koleżanka powiedziała mi, że też by tak chciała…
Powiedziałam jej wtedy, że nie ma czego zazdrościć. Bo ludzie mający poukładane życie nie siedzą w barach. Oni tam bywają bardzo rzadko.
A my – notoryczni bywalcy – udowadniamy tylko sobie, że nasze życie nie jest puste. Kłamstwo!!! Nasze życie jest właśnie takie jak każda noc w barze, jak każdy łyk alkoholu. Zabawa, szaleństwo, flirty… A później ból głowy, który nam przypomina jakimi jesteśmy głupcami szukając zapomnienia półśrodkami…

Przejdzie mi… To taka chwilowa depresja…
Ogólnie powinnam być wdzięczna losowi… I może będę… Ale od jutra…

środa, 12 listopada 2008

11 listopada 2008

   
Rodacy! Weterani! Młodzieży! Żołnierze!

Stajemy w Święto Niepodległości do uroczystego Apelu Pamięci przed Grobem Nieznanego Żołnierza,aby oddać hołd znanemu i bezimiennemu Żołnierzowi Polskiemu broniącemu granic i walczącemu o wolność, całość i niepodległość Rzeczypospolitej.

Pochylmy głowy w zadumie i skupieniu, mając serca przepełnione pamięcią i wdzięcznością dla Tych, którzy spełniając swój wielki oraz święty obowiązek wobec Ojczyzny złożyli na jej ołtarzu najświętszy dar– własną krew i życie.

Do Was wołam!


  • wojowie i rycerze Piastów spod Cedyni i Płowców;
  • rycerze grunwaldzkiej viktorii;
  • husarze spod Kircholmu i Chocimia, salwatorzy Europy spod Wiednia;
  • mężni obrońcy Ojczyzny spod Zielenic i Dubienki;
  • legioniści Jana Henryka Dąbrowskiego przelewający krew na polach Europy „za wolność waszą i naszą”;
  • legioniści marszałka Józefa Piłsudskiego, żołnierze Błękitnej Armii i Korpusów Polskich w Rosji wykuwający „drogę do niepodległej Polski”
  • waleczni twórcy wiekopomnego zwycięstwa z 1920 roku;
  • Synowie Pułków, kadeci, harcerze i młodzieży akademicka;
  • bohaterscy żołnierze września 1939 roku i wszystkich frontów II wojny światowej.

Stańcie do Apelu!
Chwała bohaterom!

Do Was wołam bracia marynarze i rycerze przestworzy!

Wy, którzy w bitwach i w bojach na morzu i w powietrzu wykuwaliście chwałę polskiej bandery i szachownicy.

Stańcie do Apelu!
Chwała bohaterskim marynarzom i lotnikom!

Do Was wołam!


  • żołnierze powstańczych zrywów, dzięki którym świadomość niepodległej Ojczyzny przetrwała czasy zniewolenia;
  • żołnierze powstania kościuszkowskiego, listopadowego i styczniowego;
  • powstańcy wielkopolscy i śląscy;
  • żołnierze Polskiego Państwa Podziemnego i powstania warszawskiego oraz żołnierze polskich oddziałów partyzanckich z okresu II wojny światowej;
  • żołnierze polskiego powojennego podziemia niepodległościowego.

Stańcie do Apelu!
Chwała bohaterom!

Wzywam wszystkich żołnierzy!

Wy, którzy nie bacząc na trudy i niebezpieczeństwa, pełniliście służbę w misjach pokojowych, humanitarnych i stabilizacyjnych w różnych regionach świata i oddaliście swe życie w imię pokoju i walki o prawa człowieka

Stańcie do Apelu!
Chwała bohaterom!

Rodacy!

Niech rozsiane po całej Polsce i świecie znane i bezimienne mogiły Żołnierzy Rzeczypospolitej oraz Grób Nieznanego Żołnierza będą świadectwem dziedzictwa tradycji i czynów ojców naszych oraz naszej pamięci i tożsamości, a oddana salwa artyleryjska będzie pokłonem Naszej Ojczyźnie.


Chwała bohaterom!
Cześć ich pamięci!

niedziela, 9 listopada 2008

Kiedy życie staje się już do przyjęcia… ;p

***

Słowa, które są trudne do wypowiedzenia, gdy jesteś pijany/a:
- Bezsprzecznie.
- Innowacyjny.
- Przygotowawczy.
- Proletariacki.

Słowa, które są bardzo trudne do wypowiedzenia, gdy jesteś pijany/a:
- Konstytucjonalizm.
- Wszystkowiedzący.
- Rozszczepienie jaźni.
- Szczęśliwe zrządzenie losu.

Zdania, które są absolutnie niemożliwe do wypowiedzenia, gdy jesteś
pijany/a:
- Dziękuję, nie mam ochoty na seks.
- Nie, dla mnie już piwa nie zamawiajcie.
- Przykro mi, ale nie jesteś w moim typie.
- Dobry wieczór, panie władzo. Śliczne dziś niebo, prawda?
- No nie, dajcie spokój! Przecież na pewno nikt nie chce, żebym śpiewał!


***
Stadia upojenia alkoholowego :
STADIUM PIERWSZE – MĄDRY
Nagle stajesz się ekspertem z każdej dziedziny. Wiesz, że wiesz wszystko i chcesz przekazywać swą wiedzę każdemu, kto Cię wysłucha. W tym stadium MASZ zawsze RACJE. No i oczywiście osoba, z która rozmawiasz, nigdy jej NIE MA.
Rozmowa (kłótnia) jest bardziej interesująca, kiedy obie osoby SĄ w stadium MĄDROŚCI.

STADIUM DRUGIE – PRZYSTOJNY
Wtedy zdajesz sobie sprawę, że jesteś najprzystojniejszą osobą w barze, wszystkim się podobasz i każdy chciałby z Tobą porozmawiać. Pamiętaj, że jesteś już MĄDRY, a więc możesz porozmawiać z każdym na każdy temat.

STADIUM TRZECIE – BOGATY
Nagle stajesz się najbogatszą osobą na świecie. Stawiasz drinki wszystkim w barze, ponieważ pod barem stoi twoja ciężarówka – pełna kasy. Na tym etapie również robisz zakłady, a ponieważ ciągle jesteś MĄDRY, to wygrywasz. Nieważne ile obstawiasz, ponieważ jesteś BOGATY… No i stawiasz drinki wszystkim, którym się podobasz – w końcu jesteś NAJPRZYSTOJNIEJSZĄ osobą na świecie.

STADIUM CZWARTE – KULOODPORNY
W tym stadium jesteś gotów bić się z kimkolwiek, zwłaszcza z osobami, z którymi się zakładałeś lub kłóciłeś. A to dlatego, że nic nie może Cię zranić. No i nie boisz się przegranej, ponieważ jesteś MĄDRY, BOGATY no i PIĘKNIEJSZY niż cała ta hołota kiedykolwiek była!

STADIUM PIĄTE – NIEWIDZIALNY
Jest to ostatnie stadium pijaństwa. Możesz wtedy robić wszystko, ponieważ NIKT, CIĘ NIE WIDZI. Tańczysz na stole, żeby zaimponować tym, którzy Ci się podobają, no a pozostali tego nie widza. Jesteś też niewidzialny dla tych, którzy chcieliby się z Tobą bić. Możesz iść przez ulice śpiewając ile sił, ponieważ NIKT Cię NIE WIDZI i nie słyszy, a ty jesteś MĄDRY, PRZYSTOJNY, BOGATY I KULOODPORNY W ZWIĄZKU Z CZYM WSZYSTKO CI WOLNO

piątek, 31 października 2008

Kabaret pod Wyrwigroszem – Baba Jaga

Parodia piosenki Dody ;p




Baba Jaga z ciebie jest

Ale ja świra mam, jestem z nim,

A on jest sam

Wykazało to badanie



Mówią mi, że mój śpiew

Głównie w ptakach burzy krew

Ptak mi zatkał wczoraj zlew

Ale mam w zlewie go

Zagram u Zanussiego

Jandy czas już kończy się



Będę kreować, kino ratować

Bo

Choć IQ ciąży mi,

jakoś sobie radzę z nim zajefajnie

Mam też coś, każdy wie

Dwie półkule rozmiar D

Głupi Radzio stracił je



Mówią mi – przestań kląć

Skąd mam inne słowa wziąć?

Bujajcie się

Mówię wam – springi precz –

Wokal musi przestrzeń mieć

Majtki to męcząca rzecz



Chora na lody, chora po lodach

Stadion woła: Doda, Doda!

W nocy dręczy mnie ten mecz

Tańce na lodzie, tańce po lodach

A stadion dalej ciągnie: Doda!

I Saleta ciągnie też



Jestem królową, ściąć Górniakową

Bo

Choć IQ ciąży mi,

jakoś sobie radzę z nim zajefajnie

Mam też coś, każdy wie

Dwie półkule rozmiar D

Głupi Radzio stracił je
;p ;p ;p ;p ;p

wtorek, 14 października 2008

Wesele… a raczej weekend w Nidzicy…

Czasami myślę, że gram w jakiejś komedii… Coś jak „Truman Show”… ;p
Wczoraj wróciłam z wesela Ilony i Kamila. Byłam tam jako osoba towarzysząca. Zaprosił mnie kolega – S., a wesele było w Nidzicy (375,19 km od naszego miasteczka, jeśli wierzyć danym ze strony http://mapa.targeo.pl/Mapa_Polski).
Żeby w całości oddać klimat przygody zacznę od początku…albo jeszcze wcześniej…

Zaproszenie przyjęłam pod warunkiem odbycia tej trasy w samochodzie osobowym. Nie wchodziły w grę żadne autobusy, pociągi, wozy drabiniaste…
Wahał się S. nad wyborem samochodu – między Oplem jednego kolegi, a Uno drugiego. Kiedy jednak kolega od Opla jako warunek (niezbędny by dojechać do celu podróży) zaproponował wymianę koła, felgi i czegoś tam jeszcze… S. zdecydował się na Uno – tam miał wymienić tylko klocki hamulcowe.

Dzień przed wyjazdem żegnaliśmy się z przyjaciółmi (ja z Ewą, S. z Danielem S.) w Maryśce. My piłyśmy piwo, oni piwo i w międzyczasie (jak myśleli, że nie widzimy) tequilę.
W miarę postępu imprezy godzina wyjazdu poczęła się przesuwać. Najpierw była 9, później 10, 11, 12… Kiedy padła propozycja, żeby jechać w sobotę rano uznałam, że należy zakończyć imprezę…
Późno było jak wracaliśmy…

W piątek wstałam około 10 (słusznie uważając, że te hamulce odłożone na ostatnią chwilę trochę czasu S. zajmą), wybrałam się i siadłam przed kompem. Od 11 zaczął dzwonić S. informując mnie kolejno:
1 – że już dawno wstał i zrobił hamulce, zaraz jedzie do lasu, a później do fryzjera, a później (o 12.00) wyjeżdżamy – mam być gotowa,
2 – że już jest w lesie – reszta jak wyżej,
3 – że już wraca do miasta – reszta jak wyżej,
4 – że już wraca od fryzjera, idzie do domu zjeść, później wyjeżdżamy (o 13:00),
5 – zjadł i już jedziemy – mam się stawić obok samochodu (była godzina 13.30).
Stawiłam się. Z braku mniejszej torby, wzięłam ogromną, z którą wcześniej zabrałam się na pielgrzymkę, a w którą (gdybym miała taki kaprys) mogłam spokojnie zapakować telewizor z zestawem kina domowego… no i jeszcze ubrania, oczywiście… W drugiej ręce trzymałam wieszaczek z sukienką i marynarką, a (gdybym miała trzecią – to w trzeciej, niestety natura odmówiła mi tej uciechy) na ramieniu torebkę.

Nasz wyjazd wyglądał następująco:
Najpierw zażyczyłam sobie trasę pod Trafikę – w celu nabycia (wstyd się przyznać) papierosów.
Następnie S. uznał, że koniecznie musi natychmiast nabyć czarne skarpetki do garnituru, pojechaliśmy więc pod „Salon Mody Męskiej” po skarpety…
Później ojciec S. (który też miał przyjemność brać udział w tym szaleństwie) napomknął o nabyciu mapy Polski… tak na wszelki wypadek…Pojechaliśmy więc (mijając księgarnię!!!) na stację CPN, gdzie S. nabył mapę…Warszawy…
Oglądałam kiedyś taką polską komedię – „Francuski numer” –analogia…  
Udało nam się wreszcie opuścić granice uroczego naszego miasteczka…
Poprzedniego dnia (a właściwie wieczoru) S. mnie straszył z jaką to prędkością będziemy przemierzali polskie drogi (nie wiem, czy „bezdroża” nie jest lepszym określeniem na to „coś”). Nie boję się szybkości, więc nie zabierałam głosu, kiedy roztaczał wizję osiągnięcia II prędkości kosmicznej… Z drugiej strony nigdy jeszcze nie miałam przyjemności sprawdzić jego umiejętności prowadzenia samochodu.
Sprawa się rozwiązała, kiedy wskazówka prędkościomierza zatrzymała się na 120km/h. To dla mnie nie jest żadna prędkość (o czym oczywiście nie powiedziałam – bo po co kusić los). Po godzinie drogi panowie uznali, że koło o coś ociera. Fakt – huczało w tym samochodzie niesamowicie – ale co ja się miałam wypowiadać – jeszcze by powiedzieli, że taka jego uroda…
Okazało się – i teraz nie wiem, czy to co napiszę ma sens,ponieważ (jako laik) mogłam coś źle zrozumieć – końcówka drążka z lewej strony jest „be” i koło ociera o skrzynię biegów. Jeśli to co napisałam stanowi jakąś kosmiczną bzdurę, to proszę mi wybaczyć, ale nie znam się…
Zaraz po tym odkryciu S. odkręcił koło, zdjął je, postukał młotkiem w „końcówkę drążka”, a następnie założył koło z powrotem. Zapowiadana II prędkość kosmiczna spadła do 80km/h… za to hałas w kabinie osiągnął poziom standardowy dla malucha…
Jako, że S. nie był wyspany (bo przecież musiał z nami imprezować do rana) w pewnym momencie zdecydował się zdrzemnąć. Minął beztrosko parking, przejechał pół kilometra i zatrzymał się na poboczu drogi szybkiego ruchu… Bez komentarza…
No dobra – skomentuje – bo zaraz ktoś mi zarzuci, że wolałabym, żeby kierowca prowadził przysypiając.
Otóż nie.
Po pierwsze – jak ma się na drugi dzień przejechać 400 km, to się nie imprezuje dzień wcześniej, tylko się wysypia – a wtedy zatrzymuje się na trasie w miejscach do tego wyznaczonych – na kawkę, kanapkę, papierosa, odpoczynek i takie tam.
Po drugie – jak człowiek za kółkiem czuje się zmęczony i chce podrzemać to nie ma sensu jechać jeszcze pół kilometra i stać na poboczu drogi szybkiego ruchu. Można spokojnie stanąć wcześniej na parkingu, przy CPN-ie… Wiem, że czasami nie ma. Ale wtedy BYŁ!!!
Staliśmy więc pół godziny na poboczu, samochody nas mijały z ostrym wizgiem, a przy Tirach to nawet z lekkim telepaniem… S. spał, ja paliłam jednego papierosa za drugim. W samochodzie, bo przecież S. stanął w takim miejscu, że się nie dało wysiąść. Prawie 45˚ nachylenia… Bałam się otworzyć drzwi, żeby nie zryć ziemi…
Po drzemce – jazda dalej. Przed Warszawą zamieszanie – którym mostem mamy przejechać na drugą stronę Wisły, żeby wjechać na Wybrzeże Gdańskie.
Pierwszy raz byłam w sytuacji, gdzie szuka się drogi wjeżdżając do miasta. Pamiętam jak moja siorka miała nas gdzieś zawieźć, to zawsze dzień wcześniej studiowała mapę. Wiedziała, którą drogą ma jechać, na jaką miejscowość się kierować i KTÓRYM MOSTEM PRZEJEŻDŻAĆ!!!
A tu… paranoja… Ale wolałam nie komentować (chociaż niewątpliwie miałam wiele do powiedzenia na temat jazdy i przygotowania do niej), żeby nie denerwować kierowcy…
W Warszawie trochę pobłądziliśmy… I droga na Gdańsk… Połowa drogi w remoncie, druga połowa objazdy… Dotoczyliśmy się do Nidzicy o 20:45.
S. postanowił najpierw odwieźć ojca do ciotki. Pojechaliśmy. Przed domem ciotki zaczęli wypakowywać ojca rzeczy.
Rozmowa:
-  Daj mi garnitur – ojciec
-  A gdzie jest? – S.
-  No przecież wisi – o.
-  Ale to mój – S.
- Nie wziąłeś mojego garnituru? Wisiał na drzwiach w domu. – O
- No. To dalej wisi… – S.
A ja próbowałam się nie śmiać…
Ojciec zostawił nam torbę z kanapkami i herbatą, bo my do hotelu, więc przydałoby się coś zjeść. On u ciotki dostanie jedzenie.
Ok. Pojechaliśmy do hotelu. S. kupił sobie cztery piwa (zapytał mnie, czy ja też chce, to mi też kupi – nie chciałam).

W hotelu.
Pierwsze co zrobiłam to włączyłam telewizor. Następnie zapaliłam… S. pierwsze co zrobił to otworzył puszkę z piwem…
No tak – piwo ma, to herbaty nie będzie chciał, ale może kanapką poczęstuje… Niestety… Poszłam spać głodna… i bez herbaty!!! Za to S.,kiedy już spałam, zjadł sobie dwie kanapeczki, do czego przyznał się rano…
Hahahhah
To był dzień diety – ostatni posiłek w domu o 13.
Rano śniadanie. Całe szczęście wliczone w cenę pokoju – inaczej pierwszy posiłek zjadałabym na weselu…
Później pojechaliśmy witać się z rodzinką S. Byłam zmuszona chodzić 2 metry za S. – bo on biegał, a ja przecież na obcasach… Powinien mi jeszcze wręczyć jakieś obciążenie, bo i tak czułam się jak żona Araba… Zwłaszcza, że w drzwiach mnie też nie przepuszczał… Hmm…
Rodzinka S. – bardzo mili, sympatyczni, otwarci ludzie.

Ślub.
Pomijając, że ksiądz wywrócił kwiaty przed ołtarzem to przebiegł bez zgrzytów. Dwie rzeczy mnie zaskoczyły – nie wiedziałam, że teraz się tak mówi, ale w tych „obietnicach”, które młodzi składają, było pytanie, czy chcą, żeby ich małżeństwo  było„usankcjonowane prawnie”. A druga to fakt, że jedna z próśb skierowanych do Boga dotyczyła mieszkań dla młodych małżeństw…

Wesele
Zazwyczaj goście stoją przed budynkiem, młodzi wchodzą jako pierwsi i witają ich rodzice z chlebem.
Tu się prawie wszyscy wepchnęli przed młodymi.
Nie piję na weselach. Asiątko by powiedziała, że brutusuję – i prawda to jest, bo dzielenie kieliszka na pięć to już brutusowanie na maksa.Ale co ja poradzę – tak się nauczyłam i już tak mam.
Nasz hotel był na piętrze, wesele było na dole w restauracji.
Goście mieli do dyspozycji pełen asortyment żarcia (i to bardzo dobrego – zarówno tego na zimno, jak i na gorąco) oraz, tradycyjnie, alkohol. Dla chętnych było też piwo w barze…
Nie chciałam pić piwa, bo się bałam, że stracę umiar. Za to S. poszedł… Na 100% byłam pewna, że poszedł wyrywać panienkę!! Bo siedział tam z jakąś. I nie wpadłam na to, że pije piwo… Czasami to jakieś spóźnione mam kojarzenie… No i się dobił tym piwem. Wytrzymał do oczepin, a po nich poszedł "położyć się na chwilę”. Już ja wiem jak taka chwila wygląda, więc mu zabroniłam zamykać drzwi, bo później nie wejdę i będę faktycznie, jak żona Araba, spała pod drzwiami. Trochę się stawiał, ale w końcu odpuścił… Obiecał nie zamykać.
Podejrzewałam, że ta „chwila” potrwa do rana, ale zawsze była opcja, że faktycznie zaraz wróci. Doszłam do wniosku, że zostanę pół godziny i też idę spać – nie moja rodzina, nie moi znajomi, nie będę sama siedziała… Z  nim nie chciałam wchodzić od razu na górę, bo mi się spać nie chciało, trzeźwa byłam – więc po co miałam tam iść? Za rękę go trzymać?
Po pół godzinie postanowiłam zrealizować swój plan. Poszłam na górę spać. A tu niespodzianka. Na moim łóżku spała siostra S.!! No i po ptokach – poszłam na dół.
Zrobiłam sobie drinka – ekskluzywnego niewątpliwie – bo wlałam wódkę do napoju… Później wzięłam jeszcze piwo, później zrobiłam następnego drinka – również wyszukanego… W międzyczasie spaliłam paczkę papierosów. I doszłam do wniosku, że na podłodze też można spać… Zabrałam ze stołu butelkę napoju (przewidując ciężki poranek) i poszłam do pokoju. Na korytarzu spotkałam siostrę S., która już przedrzemała, a w pokoju S., który już zdążył się wyspać…
Na moje pytanie:
- Ty się chyba nigdzie nie wybierasz?
Odpowiedział, że owszem. Idzie do brata.
Wzruszyłam ramionami. Dla mnie najważniejsze było odzyskane łóżko. A jak on jutro jedzie samochodem, to niech myśli. Przyszedł za 20 minut i nie przyznał się do wypicia czegokolwiek (jasne…).

Rano – w zasadzie nie było już rano, bo po jedenastej – pojechaliśmy po jego ojca do ciotki. Okazało się, że ojciec wybrał się na spacer do bratanka. Wobec tego S. zostawił mnie (!!!) u ciotki i pojechał szukać rodzica. Znalazł, przywiózł, pożegnaliśmy się i w drogę.
Powrotna droga w zasadzie była spokojna, chociaż zabłądziliśmy (znowu) w Warszawie. I jeszcze w pewnym momencie S. uznał, że slalom to jest to, co tygryski lubią najbardziej… Przed samymi światłami wyprzedził dwa samochody prawie ocierając się o rzeczone i z piskiem opon… Nie mam pojęcia czemu to miało służyć…
Następnie wyjechaliśmy nie na to miasto co trzeba – miało być na Siedlce, wyszło na Puławy… W zasadzie można i tak… Za Puławami wyjechał na Radom zamiast na Lublin – ale teraz to już nie wszystko jedno. Musiał zawracać. Za Lublinem mało nie wjechał na krawężnik… I tyle.
Nie komedia?

Całe szczęście już jestem w domu.

czwartek, 9 października 2008

Podsumowanie wakacji…

Najkrótsze z możliwych…


…jeden zważony, jeden urażony, jeden porzucony a jeden cham…

Aktualności
1 – już nie       
2 – także nie     
3 – bez zmian!!!
4 – do potęgi n-tej (bo do kwadratu to za mało!!!)
hahahhahahahah
hahhahahhahah
 diabeł 

Może nie powinnam się śmiać, ale co tam… raz się żyje (a później to się tylko straszy ;p  ),więc nie będę się przejmowała humorami przedstawicieli tej drugiej płci ;p ;p ;p 
 język2  

piątek, 19 września 2008

My kobiety…

MY KOBIETY…..
Kiedy ma 5 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi księżniczkę.

Kiedy ma 10 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi Kopciuszka.

Kiedy ma 15 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi obrzydliwą siostrę przyrodnią Kopciuszka: „Mamo, przecież tak nie mogę pójść do szkoły!”

Kiedy ma 20 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi się „za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste”, ale mimo wszystko wychodzi z domu.

Kiedy ma 30 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi się „za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste”, ale uważa, że teraz nie ma czasu, żeby się o to troszczyć i mimo wszystko wychodzi z domu.

Kiedy ma 40 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi się „za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste”, ale mówi, że jest przynajmniej czysta i mimo wszystko wychodzi z domu.

Kiedy ma 50 lat:
Ogląda się w lustrze i mówi: „Jestem sobą” i idzie wszędzie.

Kiedy ma 60 lat:
Patrzy na siebie i wspomina wszystkich ludzi, którzy już nie mogą na siebie spoglądać w lustrze. Wychodzi z domu i zdobywa świat.

Kiedy ma 70 lat:
Patrzy na siebie i widzi mądrość, radość i umiejętności. Wychodzi z domu i cieszy się życiem.

Kiedy ma 80 lat:
Nie troszczy się o patrzenie w lustro. Po prostu zakłada liliowy kapelusz i wychodzi z domu, żeby czerpać radość i przyjemność ze świata.
:-) 

Może wszystkie powinnyśmy dużo wcześniej założyć taki liliowy kapelusz…
 roza

niedziela, 31 sierpnia 2008

Wiem, że marudzę…

No dobra.  
Wiem, że marudzę…
Ale to mój blog i  gdzie mam sobie spokojnie po marudzić jak nie tutaj??
Zauważcie, że dzisiaj ani nie smęcę  , ani nie katuję wierszami   (a mogłabym!!!) nie mówiąc o skarżeniu się na byłych chłopaków (a tu to już bym miała duże pole do popisu!!!).
W poniedziałek wracam do pracy.
To chyba dobrze, bo to był bardzo męczący urlop… ;p      
Nie wiem, czy sobie nie wziąć wolnego… żeby odpocząć… ;p  
Idę spać.  nuda

Ostatnia sobota urlopu

Ostatnia sobota urlopu.Myślę, że może powinnam coś nabazgrać. Działo się wiele. Jednakże z tych wydarzeń nie wszystko można tu umieścić…
Dzisiaj siedzę w domu – co traktuję jako osobistą klęskę… Co prawda cały urlop(z małymi przerwami) imprezowałam to jednak warto by było jakoś go godnie zakończyć…
Już czuję, że nie zakończę…
Teraz na OSIR trwa jakaś impreza – cały dzień słyszę muzykę za oknem – jak sądzę pożegnanie lata. Nawet tam poszłam, ale jak zobaczyłam trzydzieścioro dzieci…to nawet nie weszłam na plac…
Wymyśliłam sobie wobec tego spacer. A że u mnie nawet spacer musi mieć jakiś cel to poszłam do Placebo. Prowadzi tę knajpę moja koleżanka, więc mogłam bezkarnie wejść tam sama.
Weszłam.
A tam tylko ściany i lada. Koleżanka bar zlikwidowała.
Rada czy nie – przyszłam do domu.
Teraz czekam na telefon – może ktoś się zlituje i o mnie pomyśli. Zaproponuje cosik.
Ale chyba zbyt intensywnie czekam – więc się nie doczekam.
Taaa… doczekałam się!!! Zadzwoniła Ewa i zaproponowała mi…
SPACER!!! JUTRO!!!
Ot, ma dziewczyna fantazję!!!
Jutro to ja już jestem umówiona (z tym, że nie na pewno) z Krystianem. Maja kieś sprawy… do mojego komputera…  ;p
Kończę – załamana przebiegiem dzisiejszego wieczoru – i bez nadziei, że coś się w tej kwestii zmieni :(

sobota, 23 sierpnia 2008

Dzieje się, dzieje… anegdoty :)

Z dedykacją dla Asiątka :) ))
***
Mama do mnie:
- Edytka weź sobie śliwki
- A gdzie są?
- W szufladzie. (????)
Zajrzałam do szuflady. Były śliwki – dwie (słownie d w i e )!
- A gdzieś się tak obłowiła? – zapytałam porażona ilością owoców. – Aż dwie są!
- Były cztery!

***
Siedziałyśmy z Jolą w barze. Podszedł do nas nowy kolega. Wyraźnie nie zamierzał się nas pytać o pozwolenie na towarzyszenie nam. Za to zachęcił swojego kolegę, żeby też usiadł z nami. Zachęta brzmiała:
- Ej, chodź tu! Są dziewczyny. Jedna blondynka a druga fajna…

***
Inny dzień. Bar ten sam. Siedziałyśmy z Jolą (soczki piła, żeby nie było!) i z Czarkiem. Dosiadł się do nas nowy kolega. Właśnie wyszedł z więzienia i żądny był towarzystwa. Bardzo otwarty chłopak bo tłumaczył nam jak to było „na wakacjach”. I opowiadał o ostatnich dokonaniach w dziedzinie „biznesu”… czego niestety nie pamiętam, bo ja soczków nie piłam…
W pewnym momencie uznaliśmy, że czas zmienić lokal. Powiedzieliśmy więc, że wychodzimy.
- A gdzie idziecie? – zapytał nowy kolega
- Na kwadrat – odpowiedział Czarek
- Nie gadaj! Na włam idziecie??? – zapytał z wyraźnym zachwytem nowy kolega
I tu mogłabym zakończyć, gdyby nie fakt, że:
posądzenie nas o jakąś przestępczą działalność jest samo w sobie przekomicze, to na dokładkę grupa bandycka prezentowała się następująco  :
Jola z widoczną ciążą,
ja kulejąca – zakwasy po pielgrzymce
i Czarek – jedyny dysponowany:)
***
Opowiadał mi Piotrek jak to pomagał swojemu ojcu naprawiać dmuchawę.
Urządzenie znajdowało się wysoko.
Ojciec Piotrka miał trzymać dmuchawę (czego nie robił ;p ), a Piotrek coś tam w niej kręcił.
No i co…
No i spadła mu na głowę, a najlepsze, że ojciec zamiast się przejąć biednym, pokrzywdzonym synkiem…
To powiedział do niego… z wyraźnym oburzeniem:
- No co ty wyprawiasz??!!

***
Podczas którychś odwiedzin u Joli i Czarka.
Oczywiście, że całą noc trwała integracja po polsku. Co związane jest z tym, że rano( ta… rano!) wyraźnie dawało się we znaki pragnienie:)
Wysłałam wobec tego takiego jednego co by nabył dla mnie ORANŻADĘ, albo jakiś NAPÓJ GAZOWANY – jeśli się da to nie pomarańczowy.
Poszedł.
Przeniósł – WODĘ MINERALNĄ CYTRYNOWĄ NIEGAZOWANĄ !!!

***
Resortowe święto nasze. Część nieoficjalna, integracyjna.
Siedziałyśmy we trzy. Ja, Dorotka i Asiątko.
- Bolą mnie plecy – powiedziała Dorotka
- Już cię dawno bolą – powiedziałam ja
- Idź do lekarza – powiedziała Asia
- Ta, dobre rady nic nie kosztują! – To Dorotka
- Oj, czasami kosztują – ja
- Nawet nie chce mi się iść po torebkę – Dorotka (torebka potrzebna była celem zapłacenia Asi za dobra rady :) )
Tylko, że w tym momencie Asia miała wahnięcie uwagi. Usłyszała tylko, że potrzebna jest torebka.
- To ja pójdę – zaproponowała Asia.
My obie w śmiech.
- Ale ja na prawdę pójdę. Mam iść??
Więcej nam nie trzeba było :) )

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Kabaret Rak: Lotne kino objazdowe

CB RADIO informuje, że niebieskich nie ma prawie
Na liczniku sto czterdzieści, a więc dobrze mi się cięło
Aż tu nagle na zderzaku granatowe mam Mondeo.

Eo, eo, eo lotne kino objazdowe szerzy popłoch na drodze,
A więc strzeż się kolego, jeśli masz ciężką nogę.
Kiedy zacznie się seans to cię nie stać na tyle
No bo nawet w multikinie dużo tańszy jest bilet.

Ale są gwiazdy telewizji, nie powiem kto,
Powiem ino tyla, że ich zawsze puszczają.
No to byś się zdziwił, bo ostatnio mnie właśnie chycili pod Żorami
No i co? Puścił cię?
A skąd!

Starszy sierżant mnie poprosił, abym usiadł na siedzenie
Gdy projekcja się zaczęła wielkie było me zdziwienie
Potem tylko już tabelka, dziesięć punktów, aż mnie zgięło
Cztery stówy kredytowe dopełniło całe dzieło

Eo, eo, eo lotne kino objazdowe szerzy popłoch na drodze,
A więc strzeż się kolego, jeśli masz ciężką nogę.
Kiedy zacznie się seans to cię nie stać na tyle
No bo nawet w multikinie dużo tańszy jest bilet.

I bardzo dobrze, żeś zapłacił, bo od tego są przepisy ruchu drogowego, żeby je przestrzegać,
A policja jest od tego, żeby je egzekwować
A kierowcy od tego, żeby się nie dać chycić

Gdy pomykasz tak przez Polskę na Włocławek albo Bielsko
Musisz patrzeć i przed siebie, ale także i w lusterko
By ci zawsze tam na drodze bardzo gładko się płynęło
To uważaj na filmowców, którzy jeżdżą tym Mondeo.

Eo, eo, eo lotne kino objazdowe szerzy popłoch na drodze,
A więc strzeż się kolego, jeśli masz ciężką nogę.
Gdy cię złapią na radar, który nie ma atestu
Musisz bilet ten wykupić bez większego protestu

czwartek, 31 lipca 2008

W przeddzień….

Jutro wyruszamy…
Czy dojdziemy to nie wiadomo…
W każdym razie jutro pobudka przed szóstą i w Polskę…
„W Polskę idziemy drodzy panowie, w Polskę idziemy…”
Tylko cel bardzo, bardzo inny niż w tej piosence…  
Kupiłam sobie wczoraj dżokejkę (z napisami) na pielgrzymkę.
Napisów oczywiście nie czytałam.
Przeczytałam je dopiero w domu !!!
Zacytuję: „dsquared chip-chip-motherfucker”
No i nie mam dżokejki na pielgrzymkę ;p
Za to rozbawiłam wszystkich do łez.
Jakbym wzięła ją ze sobą to wyglądałabym jak ci dziadkowie, którzy orzą pole… A na koszulkach (odziedziczonych, jak sądzę, po wnukach) napis METALICA.
Jeśli chcecie mi życzyć czegoś na drogę, to mam jedną prośbę:
Żeby burzy nie było… ;p ;p ;p ;p ;p

To do zobaczenia za dwa tygodnie :)

niedziela, 27 lipca 2008

Urlop mi się zaczął…

Hejka!
Urlop mi się zaczął. Właściwie to od 28 lipca mam wpisany, ale teraz jest weekend – więc można powiedzieć, że już jestem na urlopie :) )
Ja tylko na chwilę. Zaraz idę na ryneczek, bo dzisiaj pokazy strongman:)))
Jutro drugi dzień pokazów:))
A 31 lipca wychodzimy z Ewą na pielgrzymkę do Częstochowy.
Dwa tygodnie spaceru…
Moi znajomi dzielą się na dwie szkoły:
1. uważają, że dojdziemy do pierwszego ronda w mieście – i stamtąd wrócimy do domu – i to będzie cała nasza pielgrzymka (to są pesymiści)
2. uważają, że nie prawda, bo dojdziemy do drugiego ronda (a to optymiści)


A tak w ogóle, to mój blog 25 lipca obchodził roczek :) ))    

sobota, 28 czerwca 2008

Janusz Rewiński: Mój nowy star

Kiedyś w Mrągowie szerzej opowiem
Jak moje życie zmieniło się

Teraz po skrótach melduję tutaj

W słowach i nutach co grane jest

Z dużym rozgłosem toczył się proces

O to kto pijany był, kto spał

A ja tymczasem zmieniłem pracę

Ja paniemanie, ja Heniek Starr



Mój nowy Star po strasznych jeździ dziurach

Nie pęka nic resory ani rura

Mój nowy Star z napędem na dwie osie

Straszne kopyto po polu i po szosie

Mój nowy Star na desce sześć klawiszy

Sześć halogenów w kabinie air contdition

W takiej kabinie Heniek nie zginie

Ma walkie-talkie i parę map

W skrytce saperkę, kurtkę – szpanerkę

Z napisem Really and High Speed Club



Mój nowy Star to gwiazda supernowa

To jest kometa, rakieta terenowa

Mój nowy Star po mlecznych ćwiczy drogach

Na drodze tej furmanka, chłop i krowa

Mój nowy Star po dołach gna i krzakach

Trenuję już do rajdu Paryż – Dakar  /x 3

Słowa musiałam napisać ze słuchu, więc jest duża możliwość, że coś poplątałam.
Z góry przepraszam :)

Janusz Rewiński: Mój stary Star

Szanowny panie Wojciechu Mannie,
Sercem mym targa skarga i żal:
dlaczego Heńka nie ma w piosenkach,
Co ciężarówą posuwa w dal…

Jakiś Jim truckiem toczy się szlakiem,
Z Billem Halley’em highway’em gna…
Napiszcie o mnie jakąś melodię,
O Heńku Starze, co „Stara” ma…

Mój stary „Star” przez mój mnie wiezie kraj,
przy drodze bar, a w barze pasta z jaj.
Mój stary „Star”, ze Starachowic wóz,
na rękach smar, a w kierownicy luz.
Mój stary „Star” na pace wozi gruz,
a czwarty gar nie pali dawno już…

Z samego rana poszła mi pana,
Wieczorem pękło sprzęgło i wał,
Jadąc pod górę urwałem rurę,
W dół żem na ręcznym zakręty brał…

Parlando:
My name is Heniek Starr, Starr Henryk
and my profession is transportation products for
the money,
but you, autostopper hear me,
you are my friend and I take you for nothing.

Raz dróżnik pijany spuścił szlabany 
-zapory, tory, a w środku ja…
Ledwo zdążyłem, lampy pobiłem, szlaban się
złamał, a była mgła…
Mój stary „Star” na straży nocą stał,
choć mijał czas,on bronił innych aut…
Mój stary „Star” nad ranem ruszył w dal,
nie było kraks, a dróżnik dalej spał!
 
Mój stary „Star” w pogodę gna i w deszcz, }
jest tego wart, by o nim śpiewać też. } / x 2

A wieczorem – na bazę, jak do cichego portu –
wpłyniemy razem:
Starr Heniek i jego stary „Star 25″ –
dwie gwiazdy polskiego transportu!!!

Chór:
Mój stary”Star” w pogodę gna i w deszcz, }
Na pewno wart, by o nim śpiewać też. } /4

wtorek, 24 czerwca 2008

Notatka

Witam wszystkich!
Bardzo dawno nie pisałam. Jakoś nie miałam ani ochoty ani czasu. Dzisiaj w sumie też nie mam. Zaraz wybieram się na spacerek po mieście. Nie wiem z jakim skutkiem… ale wiem co mam na celu ;p
Nie wiem czy pójdę… może nie??
Spadam. Książkę czytać. Póki co.

sobota, 24 maja 2008

Przyjaciele…

„(…) przyjaciele to(…) ludzie, którzy pytają, jak minął Ci dzień, którzy podają Ci paczkę chusteczek, gdy płaczesz, którzy o północy wpuszczają Cię do swojego mieszkania, piją z Tobą wódkę, a potem ścielą dla Ciebie łóżko na nocleg, którzy przed podróżą mówią Ci: „Uważaj na siebie”, którzy o drugiej nad ranem podnoszą słuchawkę telefonu i przez godzinę słuchają, jak przeklinasz życie.”

J. L. Wiśniewski

piątek, 2 maja 2008

Wesele Marcina

W sobotę, 26 kwietnia, było wesele mojego dobrego kolegi (Marcinka) z Andżeliką (którą, prawdę mówiąc, mało znam).
Nie byłam pewna, czy na nie pójdę, bo przecież nie mogłam się zdecydować z kim na te wesele mam iść. Ostatecznie zdecydowałam się nie iść.
I wtedy dwie moje koleżanki wzięły sprawy w swoje ręce i zapoznały mnie z takim jednym. Emil mu było (i jest, bo przypuszczam, że nadal jednak żyje ;p).

Poszłam więc na te wesele.
Najpierw ślub:
Zapewniając Emila, że siądziemy gdzieś z tyłu, zaciągnęłam chłopaka do trzeciej ławki.
I nagle opadły mnie wątpliwości pod tytułem: czy na pewno będzie autobus??? – bo Marcin to taki nieprzytomny był całe życie, a co z miejscami – czy będę siedziała obok tych co znam i lubię? – bo może się trafi mi siedzieć z nieznajomymi i całą zabawę ciężki szlag trafi!!!
I takie to pobożne myśli zaprzątały moją głowę przez mszę. Do czasu!!!
Kiedy przyszło do klęczenia – owszem klęknęłam – a zaraz potem ześlizgnęłam się z klęcznika i zawaliłam obydwoma kolanami w podłogę, co wywołało w kościele huk połączony z potężnym echem, a zaraz później, siłą rozpędu, walnęłam szyją w ławkę. Od razu mi autobusy, miejsca i goście wylecieli z głowy. Tak mnie Bóg od razu zdyscyplinował…
Jedyna myśl jaka mnie zaraz potem nawiedziła to: po żadnym pozorem nie spojrzeć na Emila – bo przecież nie wytrzymam – jak wybuchnę śmiechem – tak mnie ksiądz z tego kościoła wyrzuci!!!!
Wesele przeszło ulgowo – znaczy nie narozrabiałam – poza tym, że Kopciuszek jeden, udało mi się zgubić dwa razy pantofelek… podczas tańca…
No i to powiedzenie: albo się bawimy, albo wyglądamy – ja się bawiłam.
To tyle w tym odcinku.

Młodym życzę, żeby byli zawsze tacy szczęśliwi, jak tego dnia.
A ich życie było spełnieniem wszystkich marzeń.
 roza