piątek, 31 października 2008

Kabaret pod Wyrwigroszem – Baba Jaga

Parodia piosenki Dody ;p




Baba Jaga z ciebie jest

Ale ja świra mam, jestem z nim,

A on jest sam

Wykazało to badanie



Mówią mi, że mój śpiew

Głównie w ptakach burzy krew

Ptak mi zatkał wczoraj zlew

Ale mam w zlewie go

Zagram u Zanussiego

Jandy czas już kończy się



Będę kreować, kino ratować

Bo

Choć IQ ciąży mi,

jakoś sobie radzę z nim zajefajnie

Mam też coś, każdy wie

Dwie półkule rozmiar D

Głupi Radzio stracił je



Mówią mi – przestań kląć

Skąd mam inne słowa wziąć?

Bujajcie się

Mówię wam – springi precz –

Wokal musi przestrzeń mieć

Majtki to męcząca rzecz



Chora na lody, chora po lodach

Stadion woła: Doda, Doda!

W nocy dręczy mnie ten mecz

Tańce na lodzie, tańce po lodach

A stadion dalej ciągnie: Doda!

I Saleta ciągnie też



Jestem królową, ściąć Górniakową

Bo

Choć IQ ciąży mi,

jakoś sobie radzę z nim zajefajnie

Mam też coś, każdy wie

Dwie półkule rozmiar D

Głupi Radzio stracił je
;p ;p ;p ;p ;p

wtorek, 14 października 2008

Wesele… a raczej weekend w Nidzicy…

Czasami myślę, że gram w jakiejś komedii… Coś jak „Truman Show”… ;p
Wczoraj wróciłam z wesela Ilony i Kamila. Byłam tam jako osoba towarzysząca. Zaprosił mnie kolega – S., a wesele było w Nidzicy (375,19 km od naszego miasteczka, jeśli wierzyć danym ze strony http://mapa.targeo.pl/Mapa_Polski).
Żeby w całości oddać klimat przygody zacznę od początku…albo jeszcze wcześniej…

Zaproszenie przyjęłam pod warunkiem odbycia tej trasy w samochodzie osobowym. Nie wchodziły w grę żadne autobusy, pociągi, wozy drabiniaste…
Wahał się S. nad wyborem samochodu – między Oplem jednego kolegi, a Uno drugiego. Kiedy jednak kolega od Opla jako warunek (niezbędny by dojechać do celu podróży) zaproponował wymianę koła, felgi i czegoś tam jeszcze… S. zdecydował się na Uno – tam miał wymienić tylko klocki hamulcowe.

Dzień przed wyjazdem żegnaliśmy się z przyjaciółmi (ja z Ewą, S. z Danielem S.) w Maryśce. My piłyśmy piwo, oni piwo i w międzyczasie (jak myśleli, że nie widzimy) tequilę.
W miarę postępu imprezy godzina wyjazdu poczęła się przesuwać. Najpierw była 9, później 10, 11, 12… Kiedy padła propozycja, żeby jechać w sobotę rano uznałam, że należy zakończyć imprezę…
Późno było jak wracaliśmy…

W piątek wstałam około 10 (słusznie uważając, że te hamulce odłożone na ostatnią chwilę trochę czasu S. zajmą), wybrałam się i siadłam przed kompem. Od 11 zaczął dzwonić S. informując mnie kolejno:
1 – że już dawno wstał i zrobił hamulce, zaraz jedzie do lasu, a później do fryzjera, a później (o 12.00) wyjeżdżamy – mam być gotowa,
2 – że już jest w lesie – reszta jak wyżej,
3 – że już wraca do miasta – reszta jak wyżej,
4 – że już wraca od fryzjera, idzie do domu zjeść, później wyjeżdżamy (o 13:00),
5 – zjadł i już jedziemy – mam się stawić obok samochodu (była godzina 13.30).
Stawiłam się. Z braku mniejszej torby, wzięłam ogromną, z którą wcześniej zabrałam się na pielgrzymkę, a w którą (gdybym miała taki kaprys) mogłam spokojnie zapakować telewizor z zestawem kina domowego… no i jeszcze ubrania, oczywiście… W drugiej ręce trzymałam wieszaczek z sukienką i marynarką, a (gdybym miała trzecią – to w trzeciej, niestety natura odmówiła mi tej uciechy) na ramieniu torebkę.

Nasz wyjazd wyglądał następująco:
Najpierw zażyczyłam sobie trasę pod Trafikę – w celu nabycia (wstyd się przyznać) papierosów.
Następnie S. uznał, że koniecznie musi natychmiast nabyć czarne skarpetki do garnituru, pojechaliśmy więc pod „Salon Mody Męskiej” po skarpety…
Później ojciec S. (który też miał przyjemność brać udział w tym szaleństwie) napomknął o nabyciu mapy Polski… tak na wszelki wypadek…Pojechaliśmy więc (mijając księgarnię!!!) na stację CPN, gdzie S. nabył mapę…Warszawy…
Oglądałam kiedyś taką polską komedię – „Francuski numer” –analogia…  
Udało nam się wreszcie opuścić granice uroczego naszego miasteczka…
Poprzedniego dnia (a właściwie wieczoru) S. mnie straszył z jaką to prędkością będziemy przemierzali polskie drogi (nie wiem, czy „bezdroża” nie jest lepszym określeniem na to „coś”). Nie boję się szybkości, więc nie zabierałam głosu, kiedy roztaczał wizję osiągnięcia II prędkości kosmicznej… Z drugiej strony nigdy jeszcze nie miałam przyjemności sprawdzić jego umiejętności prowadzenia samochodu.
Sprawa się rozwiązała, kiedy wskazówka prędkościomierza zatrzymała się na 120km/h. To dla mnie nie jest żadna prędkość (o czym oczywiście nie powiedziałam – bo po co kusić los). Po godzinie drogi panowie uznali, że koło o coś ociera. Fakt – huczało w tym samochodzie niesamowicie – ale co ja się miałam wypowiadać – jeszcze by powiedzieli, że taka jego uroda…
Okazało się – i teraz nie wiem, czy to co napiszę ma sens,ponieważ (jako laik) mogłam coś źle zrozumieć – końcówka drążka z lewej strony jest „be” i koło ociera o skrzynię biegów. Jeśli to co napisałam stanowi jakąś kosmiczną bzdurę, to proszę mi wybaczyć, ale nie znam się…
Zaraz po tym odkryciu S. odkręcił koło, zdjął je, postukał młotkiem w „końcówkę drążka”, a następnie założył koło z powrotem. Zapowiadana II prędkość kosmiczna spadła do 80km/h… za to hałas w kabinie osiągnął poziom standardowy dla malucha…
Jako, że S. nie był wyspany (bo przecież musiał z nami imprezować do rana) w pewnym momencie zdecydował się zdrzemnąć. Minął beztrosko parking, przejechał pół kilometra i zatrzymał się na poboczu drogi szybkiego ruchu… Bez komentarza…
No dobra – skomentuje – bo zaraz ktoś mi zarzuci, że wolałabym, żeby kierowca prowadził przysypiając.
Otóż nie.
Po pierwsze – jak ma się na drugi dzień przejechać 400 km, to się nie imprezuje dzień wcześniej, tylko się wysypia – a wtedy zatrzymuje się na trasie w miejscach do tego wyznaczonych – na kawkę, kanapkę, papierosa, odpoczynek i takie tam.
Po drugie – jak człowiek za kółkiem czuje się zmęczony i chce podrzemać to nie ma sensu jechać jeszcze pół kilometra i stać na poboczu drogi szybkiego ruchu. Można spokojnie stanąć wcześniej na parkingu, przy CPN-ie… Wiem, że czasami nie ma. Ale wtedy BYŁ!!!
Staliśmy więc pół godziny na poboczu, samochody nas mijały z ostrym wizgiem, a przy Tirach to nawet z lekkim telepaniem… S. spał, ja paliłam jednego papierosa za drugim. W samochodzie, bo przecież S. stanął w takim miejscu, że się nie dało wysiąść. Prawie 45˚ nachylenia… Bałam się otworzyć drzwi, żeby nie zryć ziemi…
Po drzemce – jazda dalej. Przed Warszawą zamieszanie – którym mostem mamy przejechać na drugą stronę Wisły, żeby wjechać na Wybrzeże Gdańskie.
Pierwszy raz byłam w sytuacji, gdzie szuka się drogi wjeżdżając do miasta. Pamiętam jak moja siorka miała nas gdzieś zawieźć, to zawsze dzień wcześniej studiowała mapę. Wiedziała, którą drogą ma jechać, na jaką miejscowość się kierować i KTÓRYM MOSTEM PRZEJEŻDŻAĆ!!!
A tu… paranoja… Ale wolałam nie komentować (chociaż niewątpliwie miałam wiele do powiedzenia na temat jazdy i przygotowania do niej), żeby nie denerwować kierowcy…
W Warszawie trochę pobłądziliśmy… I droga na Gdańsk… Połowa drogi w remoncie, druga połowa objazdy… Dotoczyliśmy się do Nidzicy o 20:45.
S. postanowił najpierw odwieźć ojca do ciotki. Pojechaliśmy. Przed domem ciotki zaczęli wypakowywać ojca rzeczy.
Rozmowa:
-  Daj mi garnitur – ojciec
-  A gdzie jest? – S.
-  No przecież wisi – o.
-  Ale to mój – S.
- Nie wziąłeś mojego garnituru? Wisiał na drzwiach w domu. – O
- No. To dalej wisi… – S.
A ja próbowałam się nie śmiać…
Ojciec zostawił nam torbę z kanapkami i herbatą, bo my do hotelu, więc przydałoby się coś zjeść. On u ciotki dostanie jedzenie.
Ok. Pojechaliśmy do hotelu. S. kupił sobie cztery piwa (zapytał mnie, czy ja też chce, to mi też kupi – nie chciałam).

W hotelu.
Pierwsze co zrobiłam to włączyłam telewizor. Następnie zapaliłam… S. pierwsze co zrobił to otworzył puszkę z piwem…
No tak – piwo ma, to herbaty nie będzie chciał, ale może kanapką poczęstuje… Niestety… Poszłam spać głodna… i bez herbaty!!! Za to S.,kiedy już spałam, zjadł sobie dwie kanapeczki, do czego przyznał się rano…
Hahahhah
To był dzień diety – ostatni posiłek w domu o 13.
Rano śniadanie. Całe szczęście wliczone w cenę pokoju – inaczej pierwszy posiłek zjadałabym na weselu…
Później pojechaliśmy witać się z rodzinką S. Byłam zmuszona chodzić 2 metry za S. – bo on biegał, a ja przecież na obcasach… Powinien mi jeszcze wręczyć jakieś obciążenie, bo i tak czułam się jak żona Araba… Zwłaszcza, że w drzwiach mnie też nie przepuszczał… Hmm…
Rodzinka S. – bardzo mili, sympatyczni, otwarci ludzie.

Ślub.
Pomijając, że ksiądz wywrócił kwiaty przed ołtarzem to przebiegł bez zgrzytów. Dwie rzeczy mnie zaskoczyły – nie wiedziałam, że teraz się tak mówi, ale w tych „obietnicach”, które młodzi składają, było pytanie, czy chcą, żeby ich małżeństwo  było„usankcjonowane prawnie”. A druga to fakt, że jedna z próśb skierowanych do Boga dotyczyła mieszkań dla młodych małżeństw…

Wesele
Zazwyczaj goście stoją przed budynkiem, młodzi wchodzą jako pierwsi i witają ich rodzice z chlebem.
Tu się prawie wszyscy wepchnęli przed młodymi.
Nie piję na weselach. Asiątko by powiedziała, że brutusuję – i prawda to jest, bo dzielenie kieliszka na pięć to już brutusowanie na maksa.Ale co ja poradzę – tak się nauczyłam i już tak mam.
Nasz hotel był na piętrze, wesele było na dole w restauracji.
Goście mieli do dyspozycji pełen asortyment żarcia (i to bardzo dobrego – zarówno tego na zimno, jak i na gorąco) oraz, tradycyjnie, alkohol. Dla chętnych było też piwo w barze…
Nie chciałam pić piwa, bo się bałam, że stracę umiar. Za to S. poszedł… Na 100% byłam pewna, że poszedł wyrywać panienkę!! Bo siedział tam z jakąś. I nie wpadłam na to, że pije piwo… Czasami to jakieś spóźnione mam kojarzenie… No i się dobił tym piwem. Wytrzymał do oczepin, a po nich poszedł "położyć się na chwilę”. Już ja wiem jak taka chwila wygląda, więc mu zabroniłam zamykać drzwi, bo później nie wejdę i będę faktycznie, jak żona Araba, spała pod drzwiami. Trochę się stawiał, ale w końcu odpuścił… Obiecał nie zamykać.
Podejrzewałam, że ta „chwila” potrwa do rana, ale zawsze była opcja, że faktycznie zaraz wróci. Doszłam do wniosku, że zostanę pół godziny i też idę spać – nie moja rodzina, nie moi znajomi, nie będę sama siedziała… Z  nim nie chciałam wchodzić od razu na górę, bo mi się spać nie chciało, trzeźwa byłam – więc po co miałam tam iść? Za rękę go trzymać?
Po pół godzinie postanowiłam zrealizować swój plan. Poszłam na górę spać. A tu niespodzianka. Na moim łóżku spała siostra S.!! No i po ptokach – poszłam na dół.
Zrobiłam sobie drinka – ekskluzywnego niewątpliwie – bo wlałam wódkę do napoju… Później wzięłam jeszcze piwo, później zrobiłam następnego drinka – również wyszukanego… W międzyczasie spaliłam paczkę papierosów. I doszłam do wniosku, że na podłodze też można spać… Zabrałam ze stołu butelkę napoju (przewidując ciężki poranek) i poszłam do pokoju. Na korytarzu spotkałam siostrę S., która już przedrzemała, a w pokoju S., który już zdążył się wyspać…
Na moje pytanie:
- Ty się chyba nigdzie nie wybierasz?
Odpowiedział, że owszem. Idzie do brata.
Wzruszyłam ramionami. Dla mnie najważniejsze było odzyskane łóżko. A jak on jutro jedzie samochodem, to niech myśli. Przyszedł za 20 minut i nie przyznał się do wypicia czegokolwiek (jasne…).

Rano – w zasadzie nie było już rano, bo po jedenastej – pojechaliśmy po jego ojca do ciotki. Okazało się, że ojciec wybrał się na spacer do bratanka. Wobec tego S. zostawił mnie (!!!) u ciotki i pojechał szukać rodzica. Znalazł, przywiózł, pożegnaliśmy się i w drogę.
Powrotna droga w zasadzie była spokojna, chociaż zabłądziliśmy (znowu) w Warszawie. I jeszcze w pewnym momencie S. uznał, że slalom to jest to, co tygryski lubią najbardziej… Przed samymi światłami wyprzedził dwa samochody prawie ocierając się o rzeczone i z piskiem opon… Nie mam pojęcia czemu to miało służyć…
Następnie wyjechaliśmy nie na to miasto co trzeba – miało być na Siedlce, wyszło na Puławy… W zasadzie można i tak… Za Puławami wyjechał na Radom zamiast na Lublin – ale teraz to już nie wszystko jedno. Musiał zawracać. Za Lublinem mało nie wjechał na krawężnik… I tyle.
Nie komedia?

Całe szczęście już jestem w domu.

czwartek, 9 października 2008

Podsumowanie wakacji…

Najkrótsze z możliwych…


…jeden zważony, jeden urażony, jeden porzucony a jeden cham…

Aktualności
1 – już nie       
2 – także nie     
3 – bez zmian!!!
4 – do potęgi n-tej (bo do kwadratu to za mało!!!)
hahahhahahahah
hahhahahhahah
 diabeł 

Może nie powinnam się śmiać, ale co tam… raz się żyje (a później to się tylko straszy ;p  ),więc nie będę się przejmowała humorami przedstawicieli tej drugiej płci ;p ;p ;p 
 język2