piątek, 11 grudnia 2009

Sylwester – nadchodzi kolejna porażka…

Grudzień.
Zaraz znowu ŚWIĘTA… SYLWESTER…
Nie powiem, żeby mnie to nastrajało pozytywnie.
Zwłaszcza ten Sylwester, który znowu spędzę w uroczym towarzystwie samej siebie… Co wcale nie jest takie najgorsze, bo jak przypomnę sobie zeszłorocznego to… faktycznie, lepiej mi będzie przy komputerze.
Bo trochę przykro jedynie, że reszta się bawi, a ja siedzę w domu. Ale bez nerwów, bez stresów…
Czyli – Sylwester – prawdopodobnie kolejna porażka… jak co roku… i bez względu na to, jak go spędzę…

wtorek, 1 grudnia 2009

Z życia wzięte… 5…

Gość w dom…
Rzecz się dzieje w moim miejscu pracy (placówka kulturalno-oświatowa). Zmuszona byłam zadzwonić do mojej koleżanki rezydującej w innym pokoju. Najpierw usłyszałam sygnał (normalne) następnie „słucham?” (nadal normalne), a później „ja ci łeb upierdolę!”.
Przyznam się – zbaraniałam. Zapytałam więc koleżanki, czy ona do mnie tak czule się zwraca.
Okazało się, że nie… interesant przyszedł… zaprzyjaźniony jak mniemam…
Chwilę wcześniej rzeczony interesant był właśnie u mnie. Towarzyszył mu pies ras wielu, a uściślając suczka ras wielu. Interesant rozmawiał więcej z nią niż ze mną, zwracając się do niej czule „Lafiryndo”.
Kiedy, w pewnym momencie, pies wyszedł na korytarz, zmartwiony właściciel zwrócił się do mnie z pytaniem „gdzie ta lafirynda poszła?” Odpowiedziałam zgodnie z prawdą – „na korytarzu jest…”

Karol – Bandyta
Osoby dramatu:
ja – zaskoczona, pracownik instytucji
Pani Wanda – ofiara ataku, wieloletni pracownik instytucji
Karol – Stażysta – niesłusznie posądzony, tuż po studiach
komar – winowajca, wkręcił się na podjadanie pracowników
Czas:

Wiosna – inwazja komarów
Stałyśmy z panią Wandą na korytarzu. W pewnym momencie pani Wanda pokazała mi ogromnego bąbla nad kolanem nabytego poprzez zmasowany atak latającego cholerstwa.
- Patrz! Tu mnie bandyta ugryzł!!
W tym momencie na horyzoncie pojawił się Karol.
- Karol?? – zapytałam z niedowierzaniem – Karol panią ugryzł?? – I do Karola – Ty bandyto, jak mogłeś!!!
- Ale to nie ja!! – Spanikował Karol
I tak Karol – Stażysta został Karolem – Bandytą.
Kiełbasę by zjadała…
Asiątko (nie spożywa mięsa – WAŻNE w tej opowieści) dopadło przeziębienie. Poszła do lekarza (kilka razy zresztą) i w ogólnym rozrachunku nie było jej w pracy około dwóch tygodni.
W międzyczasie zachorował też nasz stażysta – Karol – Bandyta.Jednakże Karol wrócił ze zwolnienia przed Asiątkiem.Przyszedł do mnie i pyta, co się z Asią dzieje.- Chora – odpowiedziałam- Kiełbasę by zjadła, to by nie chorowała – stwierdził autorytatywnie Karol z miną wyrażającą potępienie (potępienie – ponieważ już dawno radził Asi jak ma dbać o swoje zdrowie, za każdym razem wymieniając kiełbasę jako główny składnik diety przeciwdziałającej przeziębieniu, anginie i grypie).

Samotna stoję nad Bugiem…

Wybrałam się do pokoju socjalnego w celu oddania się zgubnej rozrywce jaką jest palenie papierosów (nie polecam – nałóg obrzydliwy, mówię z własnego doświadczenia). Stałam spokojnie i paliłam, kiedy do pokoju weszła pani Basia. Popatrzyła na mnie i powiedziała:
- Edytko, jak tak na ciebie spojrzałam to mi się skojarzyło, że ten twórca ukraińskiej narodowości ze Stowarzyszenia Twórców chciał od nas tekst piosenki „Samotna stoję nad Bugiem…” Szczerze powiem, ogłuszyła mnie do tego stopnia, że obiecałam poszukać utworu. Jednakże męczyło mnie to skojarzenie, więc poprosiłam panią Basię o precyzyjne wyjaśnienie interesujących mnie powiązań myślowych (ja – ukraiński twórca – piosenka – „Samotna stoję nad Bugiem…”).- A tak, popatrzyłam na ciebie jak stoisz tak samotnie i palisz…

Kret
Wpada pani Wanda do kancelarii z zapytaniem od interesantki, „czy mamy nowego Kreta”, a pani kierowniczka na to, że u nas się tego nie używa.
Mina pani Wandy – bezcenna 

„Nasza szkapa”
Klientka zainteresowana była książką o koniach. Głównie wychowanie, tresura, opieka, dieta i tego typu dane. Poprosiła moją koleżankę, żeby coś jej znalazła na ten temat.
W tym momencie weszłam do pokoju i usłyszałam:- Edytko, potrzebna jakaś książka o koniach…- „Nasza szkapa” – odpowiedziałam, nie czekając na ciąg dalszy wypowiedzi.

niedziela, 22 listopada 2009

Z życia wzięte… 4…

Cytat roku
 
„Właśnie spokojnie i z apetytem spożywałam obiad (bigosik), kiedy sobie uświadomiłam, że przecież podobno jestem nieszczęśliwie (nawet baaardzo nieszczęśliwie) zakochana, więc nie powinnam mieć apetytu.
Zdecydowałam się skończyć bigos, a do nieszczęśliwego zakochania wrócić zaraz po obiedzie.
Obiad skończony…
Wracam do stanu z brakiem apetytu…”

Blondynki bywają czasem rude…

Koleżanka moja (ruda!!!), mając na względzie nadchodzącą imprezę, udała się do odpowiedniego sklepu w celu nabycia jak najbardziej pożądanego w takiej sytuacji napoju.
Dotarła do sklepu. Zażyczyła sobie rzeczonego produktu kładąc wyraźnie nacisk na temperaturę płynu (chyba słowo „polarna” nie zostało użyte, ale na pewno było w domyśle).
Pani ekspedientka, w myśl powiedzenia – klient nasz pan – rujnując skomplikowany układ szyjka – dno wydobyła z czeluści lodówki zamawiany płyn. Jednakże w obawie o zdrowie klientki zaznaczyła, że napój jest na prawdę bardzo zimny. Wręcz na granicy zamarznięcia. I właśnie tutaj moja koleżanka popisała się wygłaszając wiekopomne zdanie:Nie szkodzi, to i tak na jutro…

Uboga krewna…

W pracy naszej panuje zwyczaj, że zakupioną nową rzecz prezentuje się na sobie wszystkim koleżankom bez względu na to, czy koleżanki chcą to oglądać, czy nie.
Jakiekolwiek odstępstwa od tej reguły stanowią powód do potępienia i wiecznej niełaski (trwającej coś około tygodnia) w szanownym gronie.Rzecz się dzieje w zimie.Jedna z koleżanek (M) nabyła nową sukienkę i wykazała się dobrym wychowaniem prezentując ją naszemu szanownemu gronu. Druga koleżanka (E) patrząc na siebie (sweter, długa spódnica, klapki i brak rajstop) wygłosiła zdanie:
- M! Jak pójdziemy razem, to będę wyglądać przy tobie jak uboga krewna!!!
Na co otrzymała natychmiastową odpowiedź- Może jednak chociaż kozaczki założysz!!

Czasami nadzieja umiera…

Czasami jest mi smutno.
Tak nie wiedzieć czemu, bo sytuacja się nie zmienia…
Po prostu czasem sobie uświadamiam cały bezsens… czasami nawet widzę cały ten bezsens…
Zastanawiam się, po co sobie wmawiam… po co wierzę w rzeczy, o których wiem, że nie istnieją. Dlaczego wystarczy tak niewiele, żebym znowu uwierzyła w te wszystkie głupstwa…
Wiadomo, nadzieja umiera ostatnia.
Ale wiara w coś, co prawdopodobnie nie istnieje to już chyba ciężka paranoja…
Nawet teraz napisałam „prawdopodobnie”… żeby nie użyć żadnych słów, które mogłyby nadzieję zakopać głęboko pod ziemią. Żeby móc nadal wierzyć, że może nie taki znowu z niej martwy element.
Stara metoda: zacznij myśleć blondynko!!!
Przestań wyciągać pochopne wnioski z nic nie znaczących wydarzeń.
Nie od jutra! Od tej chwili. Już. Natychmiast!!!
Tak zrobię.
Zaczynam.
Teraz.

środa, 4 listopada 2009

Grażyna Świtała: Kocha się za nic

Oto historia Kasi z Teksasu,
choć mąż trafiał się jej, że ho ho
wsiadła na bryczkę i bez hałasu
zwiała ze skrzypkiem ubogim, bo

Kocha się za nic, kocha się za nic
kocha się za nic, panowie
kocha się za owo tra la la la,
które ten ktoś w sobie ma.
Kocha się za nic, bez granic,
potem się bierze po głowie,
lecz przedtem jest owo tra la la la
gdy wiesz, że życie sens ma
Z nami nie będzie, chłopcze, inaczej,
wzdychasz, stoisz pod oknem i drżysz
ale, jak mam ci to wytłumaczyć,
że to na wiele nie zda się gdyż
 
Kocha się za nic, kocha się za nic
kocha się za nic, panowie
kocha się za owo tra la la la,
które ten ktoś w sobie ma.
Kocha się za nic, bez granic,
potem się bierze po głowie,
lecz przedtem jest owo tra la la la
gdy wiesz, że życie sens ma

niedziela, 1 listopada 2009

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie… Co to będzie, co to będzie?

Dziady były zwyczajem ludowy obchodzonym u Słowian i Bałtów wywodzącym się z przedchrześcijańskich obrzędów słowiańskich. Jego zasadniczym celem było nawiązanie kontaktu z duszami zmarłych i pozyskanie ich przychylności. Dziady obchodzono dwa razy w roku: wiosną i jesienią (kiedy przyroda budzi się do życia oraz wtedy, gdy umiera).
Wiosenne święto zmarłych obchodzone w okolicach 2 maja(wedle faz księżyca)
Jesienne dziady obchodzono w wigilię 1 listopada. Święto zwane było też Nocą Zaduszkową (było  niejakim przygotowaniem do jesiennego święta zmarłych, obchodzonego w okolicach 2 XI).

 

Obrzędy 

W najbardziej pierwotnej formie obrzędu duszę należało ugościć, (np. jajkami, miodem) aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im w osiągnięciu spokoju w zaświatach. Wędrującym duszom oświetlano drogę do domu rozpalając ogniska na rozstajach, aby mogły spędzić tę noc wśród bliskich. Echem tego zwyczaju są współczesne znicze. Ogień mógł jednak również uniemożliwić wyjście na świat upiorom– duszom ludzi zmarłych nagłą śmiercią, samobójców itp (między innymi w tym celu rozpalano go na podejrzanej mogile). W niektórych regionach Polski, np. na Podhalu w miejscu czyjejś gwałtownej śmierci każdy przechodzący miał obowiązek rzucić gałązkę na stos, który następnie co roku palono.
W tym dniu wspierano jałmużną żebraków (początkowo ofiarowując im dary w naturze, później także pieniądze) aby wspominali dusze zmarłych. W tym dniu niektóre czynności były zakazane, np. wylewanie wody po myciu naczyń przez okno, by nie oblać zabłąkanej tam duszy i palenie w piecu, bowiem tą drogą dusze dostawały się niekiedy do domu.

W związku z ekspansją chrześcijaństwa lokalne, miejscowe zwyczaje tzw. pogańskiego pochodzenia, były sukcesywnie zakazywane. Ostatecznie jednak to, czego nie udało się wyprzeć nawet surowymi zakazami, było adaptowane lub zastępowane znanymi dziś formami – współczesnym odpowiednikiem dziadów są Zaduszki.
Szczątki dawnych świąt przetrwały nawet do początków ubiegłego wieku. Znane były dość powszechnie jeszcze w latach 30. specjalne rodzaje pieczywa, które rozdawano ubogim (zazwyczaj jako zapłatę za modlitwę w intencji zmarłych), a pierwotnie będące przeznaczone dla dusz.
Jednym z przykładów zachowania się i przenikania z chrześcijaństwem”Dziadów” jest obrzęd, jaki występował do początków XX wieku w rejonie Latowickim. Sprzyjało temu pewna izolacja od większych skupisk ludzkich oraz odległość od lokalnej parafii. Podobne sytuacje, gdy dawne obrzędy zachowały ciągłość mimo przyjęcia chrześcijaństwa (także przy częściowej zmianie charakteru obrzędowości) miały miejsce także w Puszczy Kozienickiej, Bojkowszczyźnie i Ukraińskim Polesiu.
Dziady w rejonie latowickim rozpoczynały się drugiego listopada uroczystą modlitwą (tzw.”dziadami”) w starej, niezamieszkanej chacie, a następnie odprawiano je w konkretnych, uznanych za magiczne miejscach,m.in. na miejscowym uroczysku gdzie wg lokalnej tradycji w dawnych wiekach znajdowało się miejsce cmentarne. W centralnym miejscu obrzędu palono ogień, na prowadzącego obrzęd wybierano starca i ubranego w białą szatę guślarza. Wywoływali oni kolejno dusze zmarłych i karmili odrobinami postnego jadła namaczanego mlekiem i miodem, jako że wierzono, że właśnie tego dnia zmarli wracają, by się pożywić oraz w to, że dusze trwają w zaświatach dopóki trwa pamięć o nich.Obowiązywała także zasada ciszy na obrzędzie oraz chusty okrywające twarze uczestników, spojrzenia mogły spowodować porwanie przez dusze w zaświaty. Obrzęd kończył się zawsze przed północą.

 

Współczesne obchody 

Do dnia dzisiejszego na terenach wschodniej Polski, Białorusi,Ukrainy i części Rosji kultywowane jest wynoszenie symbolicznego jadła,w symbolicznych dwójniakach, na groby zmarłych. Dziady kultywuje też większość współczesnych słowiańskich ruchów neopogańskich, zwykle pod nazwą Święta Przodków. W Krakowie co roku odbywa się tradycyjne Święto Rękawki (Rękawka), bezpośrednio związane z pradawnym zwyczajem wiosennego święta przodków.

Źródło: Wikipedia

sobota, 31 października 2009

Krystyna Prońko: Jesteś lekiem na całe zło

Wypisujesz hasła w mojej dłoni,
potem szczotką ślad flamastra drzesz.
Mówisz, że nikogo się nie boisz,
że jak przyjdą do nas to ich zjesz. Cały ty.

Liście z drzew spadają masłem na dół.
Ty w tej samej kurtce szósty rok.
Na koncertach krzyczysz: więcej czadu.
I czytając w wannie tracisz wzrok.
 

Jesteś lekiem na całe zło
i nadzieją na przyszły rok.
Jesteś gwiazdą w ciemności,
mistrzem świata w radości.
Oto cały ty, nie nazwany ty.
Jesteś lekiem na całe zło
i nadzieją na przyszły rok.
Jesteś Alfa Omegą, hymnem, kolędą.
Oto cały ty, nie nazwany ty.
 

Gdy głupota z biedą już mnie mają
robisz małpę i mam w domu cyrk.
W oczach ognie znów się zapalają
i dla ciebie tylko chcę znów żyć.

niedziela, 18 października 2009

Kiedyś będzie cudownie :)

Cudowne jest to, że można marzyć. Nawet wtedy, jeśli wiemy, że te marzenia niewielką mają możliwość realizacji.
Cudowne…
Tylko wtedy trzeba na prawdę umieć oddzielić fikcję od faktów… Trochę karmić swoje marzenia, ale głównie pilnować zdrowego rozsądku. Bo czasami jedno słowo potrafi sprawić, że wydaje się, że marzenia się spełniły.
I wtedy trzeba umieć przeanalizować całą sytuację i wyciągnąć wnioski… Bo może nie koniecznie jest to właśnie to. Może nasze myślenie jest tylko naciąganiem faktów na naszą stronę.
Chyba się nawet tego nauczyłam. Cieszą mnie drobnostki, o których wiem, że nie koniecznie znaczą to co bym chciała, ale zarazem są miłe. I przez moment dają nawet szczęście.
I to jest bardzo dużo…
Szczęście… wszyscy go poszukują, a nawet nie wiedzą jak prosto je znaleźć. Szczęście to jest jeden moment, jedna chwila, jedno wydarzenie… Trzeba się cieszyć z każdego momentu życia, który daje radość… Wtedy zaznamy szczęścia.
Bywamy szczęśliwi i nie doceniamy tego w pogoni za jakimś wymyślonym ideałem wszechogarniającej euforii. I po co? Z tych codziennych minut radości i beztroski moglibyśmy stworzyć najpiękniejszy świat.
Uwierzmy w końcu, że życie, nie różowe przecież, często daje nam chwile, które są ważne i które sprawiają że świat staje się kolorowy i przyjazny.
Nie ważne, że pada – spójrz w niebo, popatrz na ludzi – uśmiechnij się :)
Życie kiedyś stanie się lepsze :)

sobota, 10 października 2009

I cóż, że ze Szwecji…

 Wiem, że już dawno po tym ogromnym zamieszaniu wywołanym importem szwedzkiego, nieco wiekowego, mięsa w puszkach, jednak pomyślałam, że właściwie mam rozwiązanie tego problemu.
To, że Szwedzi chcieli się pozbyć konserw, które pamiętają prawie trzy dekady, nie jest dla mnie wcale dziwne. Zadziwia mnie za to fakt, że znalazł się ktoś, kto chciał to kupić.
W końcu ktoś to sprowadził do Polski. Dlaczego, w dowód uznania, za ten cenny wyczyn, nie obdarować go tym specjałem? Skoro w jego mniemaniu, mięso jak wino – im starsze tym lepsze, dlaczego pozbawiać go tych rarytasów?
I to jest moje rozwiązanie problemu. A to, że tego dobra jest prawie 200 ton – to nic – miejmy gest! W końcu jesteśmy Polakami i – podobno – jesteśmy gościnni.
Smacznego!

piątek, 9 października 2009

czwartek, 8 października 2009

Maryla Rodowicz: Rozmowa przez ocean

Jest sobota, za oknem świt
I Warszawa kaszle miarowo
Wczoraj przyszedł od ciebie list
Miłe słowo…

 
Jesień u nas koronę ma
Tego roku jakby cierniową
A ty piszesz, że u was szał
I punk-rockowo…
Są dwa światy i nas jest dwoje
Do swych miejsc przypiętych jak rzepy
Ty masz pewnie więcej spokoju
Ja mam dzieci…
Są dwa światy i jedno Słońce
Które u nas słabiej coś grzeje
Ty masz pewnie duże pieniądze
Ja nadzieję…
 

Jest sobota, za oknem świt
I Warszawa kaszle miarowo
Wczoraj przyszedł od ciebie list
Czułe słowo…
 

Tamten wieczór, gdy ja i ty
Tak, to była wspaniała chwila
Ale dzisiaj obeschły łzy, więc pozdrawiam Cię
Maryla…
Są dwa światy i nas jest dwoje…

środa, 23 września 2009

„Non omnis moriar…” ;p

Udało mi się wydać moją twórczość drukiem. Żadna rewelacja, poradnik jedynie (chociaż może i rewelacja – skoro mam innym radzić… bez względu na dziedzinę, w której miałabym tej porady udzielać…).
Wracam do tematu. Poradnik to był, więc nawet nie to, że nie mogłam sobie pozwolić na bujanie w obłokach, to musiałam ściśle trzymać się tematu, co znacznie ograniczało moją radosną twórczość.
Pisząc nie wiedziałam, że czeka mnie za to jakaś nagroda finansowa, więc z zachwytem przyjęłam informację, że otrzymam za swoją chwalebną działalność honorarium.
W związku z tym, że był to debiut, nie wiedziałam na jaką kwotę mogę się nastawiać. Mimo wiarygodnych informacji od koleżanek, żebym raczej nie planowała z tych funduszy kupna samochodu, plątały mi się po głowie różne pomysły, co do ogromu kwoty (widziałam to na zmianę jako rząd zer na koncie lub jako wypchaną po brzegi gustowną walizeczkę z przytrzaśniętym z boku banknotem o wysokim nominale).
Jednakże honorarium okazało się znacznie mniejsze niż moje – wygórowane niewątpliwie – oczekiwania.
Tylko, że pieniądze w tym wypadku nie są najważniejsze (stanowią mimo wszystko niespodziankę, bo dowiedziałam się o nich już po oddaniu tekstu do druku).
Najważniejszy jest widok mojego nazwiska w książce :)
„Non omnis moriar…” ;p
Chociaż specjalnej sławy jakoś nie oczekuję (i słusznie). I chyba nawet nie chcę…

niedziela, 23 sierpnia 2009

Katarzyna Michalak: Zachcianek

Własną, wybraną drogą przez życie iść – czy to źle?
Czemu z całego serca nie wolno kochać, nie wolno pragnąć?
Dlaczego sobą być, twoją być, wierzyć – to grzech.


Mówią: porzuć marzenia. To wielka gra, nie twój sen.
Mówią: wracaj na ziemię i obudź się. A ja nie.
Wybór należy do mnie, to moje życie, to moja przyszłość.
Wybieram pragnienia, nadzieję, radość. I łzy.

Zawsze wierzyłam, że odnajdę tu ciebie… Ciebie
Zawsze wierzyłam, że istniejesz zgubiony we śnie.
Zawsze wiedziałam, że poczekam na ciebie… Ciebie.
Zawsze wiedziałam, że odzyskam i ciebie. I mnie.

piątek, 21 sierpnia 2009

Lonstar: Dla kierowców ze stu tysięcy szos

Nie powinnaś stać za barem w tej gospodzie,
bo tu stają tylko wielkie ciężarówki.
Swoim szyldem stu kierowców wabisz co dzień,
ale żaden nie zakończył tu wędrówki…
Zamawiają dania plotą miłe słówka,
porównują Twoje oczy do dwóch gwiazd,
ale zawsze jest ważniejsza ciężarówka.
Mówią: Został bym tu, ale nagli czas.

Czekasz na Twojego księcia z marzeń,
bo z nim razem tej harówki przyjdzie kres.
Sama nie wiesz czego więcej na tym barze:
kropel piwa czy Twoich gorzkich łez
A w tym barze chłopcy już się z Ciebie śmieją,
no bo w żadnym z nich nie dostrzegasz księcia.
Tobie serce ciągle bije tą nadzieją,
że to jego wóz już słychać na zakręcie.
Ale Gdyby taki książę tu przyjechał,
i odmienił Twój codzienny szary los,
to rozdawał byś z zza baru te uśmiechy,
dla kierowców ze stu tysięcy szos..
Czekasz na Twojego księcia z marzeń,
bo z nim razem tej harówki przyjdzie kres.
Sama nie wiesz czego więcej na tym barze:
kropel piwa czy Twoich gorzkich łez
 
Nie chcesz za tym barem się zestarzeć.
Coraz trudniej Ci przychodzi miły gest.
I sam nie wiem czego więcej na tym barze,
kropel piwa czy Twoich gorzkich łez…

wtorek, 18 sierpnia 2009

Koń Polski: Moja wielka ciężarówka

Czwarta rano, wstaje świt,
łyk herbaty w ustach ćmig,
moje dłonie czule pieszczą kierownicę.
Mam przed sobą drogi szmat,
muszę ruszać więc na szlak,
trzysta koni czas pogonić na granicę.

Moja wielka ciężarówka ma 48 ton,
moja wielka ciężarówka to po prostu jest mój dom.
Sam już nawet nie policzę,
ile razy przez granicę
przejeżdżałem, gdy nad cłami radził rząd.

Zgodnie z listem przewozowym
mam na pace pięć ton bobu,
trochę słomy, gęsi smalec i krasnale.
W beczce – smalcu na trzy palce,
tak dla picu, bo pod smalcem -
sto wagonów papierosów marki „Camel”.
W głębi między krasnalami
stoi pudło z żółwikami,
które przeszły przez granicę z Ukrainą.
Te krasnale – zamiast z gliny -
całe są z amfetaminy,
a te żółwie nakarmione są platyną.

Moja wielka ciężarówka ma 48 ton,
moja wielka ciężarówka to po prostu jest mój dom.
Sam już nawet nie policzę,
ile razy przez granicę
przejeżdżałem, gdy nad cłami radził rząd.

W osiach mam aktywny pluton,
a na osi – kryty jutą -
siedzi Rumun, który Reich kojarzy z rajem.
W tylnym moście trzech Bułgarów
- pije wódkę z samowaru -
jak wypiją, skoczą z mostu – się zabiją.
Mam w szoferce zdjęcie żony,
obok wiszą dwie ikony
i proporczyk klubu „Bayern-Levercousen”.
Celnik zajrzy mi do środka,
powiem – „Witam pana Włodka!”,
bo ten celnik to jest Włodek, żony kuzyn!

Moja wielka ciężarówka ma 48 ton,
moja wielka ciężarówka to po prostu jest mój dom.
Sam już nawet nie policzę,
ile razy przez granicę
przejeżdżałem, gdy nad cłami radził rząd,
przejeżdżałem, gdy nad cłami radził rząd,
przejeżdżałem, gdy nad cłami radził rząd.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Jerzy Artur Kostecki: Polesia czar

Pośród łąk, lasów i wód toni,
w ciągłej, pustej życia pogoni
żyje posępny lud.
Brzęczą much roje nad bagnami,
skrzypi jadący wóz czasami
poprzez grząską rzekę w bród.
Czasem ozwie się gdzieś łosia ryk
albo w gąszczu dziki głuszca krzyk
i znów cisza tak niewzruszona,
dusza śni pustką rozmarzona
piękny o Polesiu sen…

Polesia czar to dzikie knieje, moczary,
Polesia czar smętny to wichrów jęk.
Gdy w mroczną noc z bagien wstają opary,
serce me drży, dziwny ogarnia lęk
i słyszę, jak w głębi wód jakaś skarga się miota,
serca prostota wierzy w Polesia cud.

Tam, gdzie sędziwe szumią lasy,
kiedyś ujrzałem pełen krasy
cudny Polesia kwiat.
Słonko jaśniejszym mi się zdało,
wszystko w krąg nas się radowało,
śmiał się do nas cały świat.
Próżno mi o tobie, dziewczę, śnić,
próżno w żalu i tęsknocie żyć.
Nie wrócą chwile szczęścia niewysłowione,
drzemią wspomnienia pogrążone
w mrokach poleskich kniej.

Polesia czar…

sobota, 4 lipca 2009

Adam Asnyk: Nadzieja

Miejcie nadzieję, nie tę lichą, marną,      
Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera   
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno,    
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.       
                                                                
Miejcie odwagę, nie tę jednodniową
Co w rozpaczliwym przedsięwzięciu pryska
Lecz tę co wiecznie z podniesioną głową
Nie da się zepchnąć z swego stanowiska.

Miejcie odwagę nie tę tchnącą szałem
Która na oślep leci bez oręża
Lecz tę co sama niezdobytym wałem
Przeciwne losy stałością zwycięża
                                                            
Przestańmy własną pieścić się boleścią!
Przestańmy ciągłym lamentem się poić!
Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią
Mężom przystoi w milczeniu się zbroić
                                                            
Lecz nie przestańmy czcić świętości swoje
i przechowywać ideałów czystość
Do nas należy dać im moc i zbroję
By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość

sobota, 20 czerwca 2009

Syrbacy: Ja jestem odlotowym kierowcą zawodowym

Jak złapię kierownicę, oburącz ją chwycę,
to wpadam niespodzianie w jakiś dziwny trans.
I oczy tak przymykam, i wtedy żadna bryka
mi nie podskoczy, czyli nie ma żadnych szans.
Moja żona mi mówi, że szybkość to mnie zgubi,
a ja przymykam oczy i wyczuwam luz.
Dotykam tak jedynkę, subtelnie jak dziewczynkę,
unoszę lewą nogę – sprzęgło – no i rusza wóz.

 
Ja jestem odlotowym kierowcą zawodowym
i dla mnie słowo stówa to jeden wielki pic.
Bryka moja pomyka, stereo gra muzyka,
bo stówa na godzinę to dla mnie to jest nic.
To dzięki mnie w Europie poznali słowo Chopin,
na autobahnie, panie, mi nie podskoczy nikt.
Bo jestem odlotowym kierowcą zawodowym
i stówa na godzinę to hańba jest i wstyd.
 

Moja żona mi mówi, zatańczę ci bolero,
to pieszczotliwie jak ja swoją żonę znam.
Do stówy dopisz zero przynajmniej, ty cholero
na życie to się chociaż wtedy przyda nam.
Czy ona nie rozumie, nie mogę zginąć w tłumie,
ja muszę zostać królem europejskich szos
Żona mnie nie rozumie,  nie mogę zginąć w tłumie,
to mnie na bohatera kreuje ślepy los.

niedziela, 7 czerwca 2009

Farben Lehre: Kolory

Za oknem szaro, mogło być gorzej
Wszystko w życiu zdarzyć się może
Kolor prawdziwy, szczery, szalony
Zielony, żółty i czerwony …
Coś nam ucieka, coś nas omija
Dlatego ważna każda chwila
Czasem się mylę, czasem mam rację
Prowadzą mnie pozytywne relacje …
CIĄGLE CIĘ WIDZĘ
DOBRZE CIĘ ZNAM
I ŹLE SIĘ CZUJĘ
GDY JESTEM SAM …
Są takie dni a nawet tygodnie
Myślę o Tobie – Myślisz o mnie
Gdziekolwiek idę, cokolwiek robię
Czekam na znak i jestem przy Tobie …
CIĄGLE CIĘ WIDZĘ …

wtorek, 2 czerwca 2009

Maria Pawlikowska – Jasnorzewska

***
Ach, to nie było warte by sny tym karmić uparte
by stawiać duszę na kartę
ach to nie było warte.
Ach, to nie było warte
by nosić łzy nie otarte
i by mieć serce wydarte
to wcale nie było warte…

Ślepa
Ślepa jestem. Oślepiona majem.
Nic nie wiem, prócz, że pachną bzy.
I ustami tylko poznaję,
Żeś to nie ty…

sobota, 2 maja 2009

Seweryn Krajewski: Najpiękniejsza

Dziewczynie, którą ktoś okłamał podle
Zawiódł nocny bar i blask ekranów
Daruj lepszy świt niż ten co zna już
Nie Mów Jej, że masz piękniejsze od niej
Miasto, które zna jak brudną plamę
Teraz niech jak sen przy Tobie zgaśnie
Szkoła, która dał jej ten kochany,
Zniknie nagle tak jak lęk poranny

 
Daj, daj tej dziewczynie biały welon
Kup, kup dwie obrączki szczerozłote
Zgaś, zgaś podły uśmiech ludzi złych
A potem daj, daj tej dziewczynie czyste ręce
Idź, idź do jej matki na niedziele
Walcz, walcz niech Was nie pokona czas

 
Szarość zwykłych dni Jej nie porazi
Place, które śpią jak po chorobie
Ciasny, stary dom bez gniazd bocianich
Świata groźny szum co płynie z gazet
Świecić będzie Jej urody nagość
W czarną, zimną noc i w dzień majowy
Tylko Ty masz być jak doktór mądry
Co dzień dla nas sam i co dzień nowy


Daj, daj tej dziewczynie biały welon
Kup, kup dwie obrączki szczerozłote
Zgaś, zgaś podły uśmiech ludzi złych
A potem daj,d aj tej dziewczynie czyste ręce
Idź, idź do jej matki na niedziele
Walcz, walcz niech Was nie pokona czas…

sobota, 25 kwietnia 2009

Za mąż wyszła…

Wyszła za mąż (18.04.2009 r.). Siostra moja… Dobrze, że wyszła, bo ten jej Emilek to w porządku facet…
Zgodnie ze starym obyczajem świętowałyśmy także fakt porzucenia przez nią stanu kawalerskiego (no dobra, panieńskiego, ale w końcu „kawalerskie” się pije… nawet „nasze kawalerskie”… ;p ).


 
 
  
A później sprzedać siostrę trzeba było… No to sprzedałyśmy…


  
A to już młodzi w kościele… 


  
 
Lansowałam się… Chociaż od razu się przyznaję, że nie z własnej woli, a nawet pod lekkim przymusem… Innymi słowy – wrobili mnie… ;p

 

oraz wdzięczyłam do aparatu, ale to już z własnej inicjatywy… ;p


 


Młodym wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń… :)  roza

czwartek, 2 kwietnia 2009

Podaruj mi…

Podaruj mi ciszę nocy
i gwiazd migotanie,
księżyc mi wpleć we włosy…
i niech już tak zostanie…

Dzieło własne 

niedziela, 22 marca 2009

Wiosna 2009

 

Dzisiaj rano niespodzianie zapukała do mych drzwi
Wcześniej niż oczekiwałem przyszły te cieplejsze dni
Zdjąłem z niej zmoknięte palto, posadziłem vis a vis
Zapachniało, zajaśniało Wiosna, ach to Ty…
M. Grechuta

sobota, 21 marca 2009

Edward Stachura: Jak

Jak po nocnym niebie sunące białe obłoki nad lasem
Jak na szyi wędrowca apaszka szamotana wiatrem
Jak wyciągnięte tam powyżej gwiaździste ramiona wasze
A tu są nasze, a tu są nasze

Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc
Jak winny-li-niewinny sumienia wyrzut
Ze się żyje gdy umarło tylu tylu tylu
Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc
Jak lizać rany celnie zadane
Jak lepić serce w proch potrzaskane
Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc
Pudowy kamień, pudowy kamień
Ja na nim stanę, on na mnie stanie
On na mnie stanie, spod niego wstanę
Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc
Jak złota kula nad wodami
Jak świt pod spuchniętymi powiekami
Jak zorze miłe, śliczne polany
Jak słońca pierś
Jak garb swój nieść
Jak do was, siostry mgławicowe
Ten zawodzący śpiew
Jak biec do końca, potem odpoczniesz, potem odpoczniesz
Cudne manowce, cudne manowce, cudne manowce

piątek, 20 marca 2009

Rozmowa liryczna

– Powiedz mi jak mnie kochasz.
– Powiem.
– Więc?
– Kocham cie w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
– A latem jak mnie kochasz?
– Jak treść lata.
– A jesienią, gdy chmurki i humorki?
– Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
– A gdy zima posrebrzy ramy okien?
– Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. Wrony na śniegu.

Konstanty Ildefons Gałczyński
Leśniczówka Pranie, 1950

środa, 18 marca 2009

Liber ft Sylwia Grzeszczak: Bogini

Ma spojrzenie warte grzechu i najsłodsze usta świata
Ciało jak bogini, którym do świątyni wabi Cię
Kiedy spojrzysz jej głęboko w oczy,
W których mieszka szatan
I gorąca krew dzisiejszej nocy spali Cię

Jej oczy niby niewinne oczy to pułapka
One wiedzą jak zaskoczyć, jak Cię zauroczyć
Nie powiesz nic, tak jak inni ujrzysz w nich
Tę bezkresną rozkosz u jej boku
Lecieć w kosmos, czuć się bosko
Jej ciało woła Ciebie głośno
I po brzegi wypełnione jest namiętnością.
Ma spojrzenie warte grzechu i najsłodsze usta świata
Ciało jak bogini, którym do świątyni wabi Cię
Kiedy spojrzysz jej głęboko w oczy,
W których mieszka szatan
I gorąca krew dzisiejszej nocy spali Cię
Biegniesz po śladach jej stóp
Wpasowanych w idealny obcas
Takich nóg nie ma żadna inna pani
Jesteś gotów zginąć dla nich
Wyobraźnia Cię niszczy, gorące melodie
Ona na Tobie, pokaz bielizny
Południowy temperament,
Rośnie tempo, tętno jak zwariowane.
Ma spojrzenie warte grzechu i najsłodsze usta świata
Ciało jak bogini, którym do świątyni wabi Cię
Kiedy spojrzysz jej głęboko w oczy,
W których mieszka szatan
I gorąca krew dzisiejszej nocy spali Cię
 
Subtelny materiał owiewa biust
Bogini w opinii chłopaków córka bóstw
Jej zabójcze ruch paraliżują
Hormony bezradnie kapitulują
Jej pełna usta to potrafią
Bez jednego słowa w sedno trafią
Piekielna słodycz, chciałbyś za wszelką cenę
Złowić tę zdobycz.

poniedziałek, 16 marca 2009

Spacer…

Byliśmy dzisiaj z Krystiankiem na spacerze nad zalewem. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wiosna jeszcze nie przyszła. Ale mogę zaryzykować stwierdzenie, że to ostatnie podrygi zimy:) Niżej fotki z dzisiejszego spacerku :) Już po tuningu… ;p

 
 Włodawa
 
Droga Włodawa – Orchówek

 
Włodawka

 
Zalew

 
Zalew

 
Nad zalewem

środa, 11 marca 2009

Życie jak grecka tragedia – nie przewiduje pozytywnych rozwiązań…

Najgorzej kiedy ma się zmartwienie, o którym nie można z nikim rozmawiać. Kiedy pewnego dnia okazuje się, że mozolnie stawiane zamki stoją na zwykłym lodzie… a ten lód zaczyna pękać. Rysują się głębokie szczeliny… A najgorsze w tym jest to, że żeby przeżyć to trzeba zacząć samemu niszczyć fundamenty…
Chciałabym, żeby to chodziło o wielkie (małe nawet) niespełnione miłości. Wtedy ból byłby moja osobistą sprawą. Ale kiedy chodzi o sprawy, kiedy ratując siebie można wyrządzić krzywdę komuś innemu, komuś kogo darzy się sympatią i kto jest cudownym wspaniałym, człowiekiem… Za nic nie chciałabym tego robić…
Gwiazdeczko moja… czasami potrafisz się uśmiechnąć i odmienić koleje losu. Czasami spełniasz moje prośby… 
Nie wiem, czy nie jest za późno.
Iskierko marzeń…
Losie, który mnie przekląłeś, bo Cię kiedyś sprowokowałam, czy nie widzisz jak wiele się we mnie zmieniło? Czy nadal musisz mnie karać za te trzy słowa wypowiedziane, nieopatrznie, dawno temu…
Dlaczego moi przyjaciele muszą się martwić wtedy, kiedy martwić się powinni inni?
Życie jak grecka tragedia – nie przewiduje pozytywnych rozwiązań…
Czasami myślę, że jednak trzeba powiedzieć co nam przeszkadza… Odważyć się…
To proste? Nie – to nie jest proste.
To zależy jakie się ma miejsce w szeregu…
Czasami nawet lider nie może się odezwać… A cóż mają powiedzieć szeregi stojące za liderem?
Wybacz mi marzycielko, ale straciłam złudzenia.
Wybacz dziewczynko, dla której wszystko było czarne albo białe, ale nic takie nie jest.
Wybacz wierna – bo zdradziłam ideały.
Nie rozumiesz tego…
Jest mi bardzo ciężko i nikt mi nie pomoże. Nikomu nie mogę powiedzieć.
Gdyby można było los odmienić…
Nie pytaj o nic…

niedziela, 8 marca 2009

Dzień Kobiet 2009

 
Przyjmij życzenia Babo kochana
od drugiej baby z samego rana.
Niech dzień ten cały będzie radosny,
bądź zdrowa Babo – aby do wiosny!
Szczęścia życzę Tobie, sobie
i kobietom na całym globie!
By marzenia się spełniły,
a Nas chłopy wyręczyli!
My dziś drinki i kaweczki,
Nasze święto dziś Babeczki!

wtorek, 3 marca 2009

Urodziny mam… oczywiście, że osiemnaste :)

 

słoneczka wesołego,snów pięknych co noc.
Śpiewając idź przez życie, rozkwitaj jak ten kwiat
przy dobrym apetycie i w zdrowiu sto lat.
Pieniądze szczęścia nie dają być może
lecz kufereczek stóweczek daj Boże.

Wakacji w Złotym Brzegu, podróży morskiej też.
Wszystkiego najlepszego, wszystkiego czego chcesz.
Ludzie nienawidzą się nawzajem
taki już nie dobry świat.
Dla mnie w restauracji czy tramwaju
każdy człowiek jest jak brat.

Życzliwości w piersiach tyle ma się
że, aż ona kipi wprost.
Nawet kiedy w lustro spojrzę czasem
myślę sobie – miły gość.
Wszystkiego najlepszego, radości, szczęścia moc,
słoneczka wesołego snów pięknych co noc.
Roboty nie za wiele ot by  przeleciał czas
w tygodniu trzy niedziele to norma w sam raz.
Pieniądze szczęścia nie dają być może
lecz kufereczek stóweczek daj Boże.
Segmentu rodzinnego i czterech kółek też.
Wszystkiego najlepszego, wszystkiego, czego chcesz.

poniedziałek, 2 marca 2009

Fiolka: Dziewczyna Hakera

to nie będzie finał
jutro nowy dzień
nic nas nie zatrzyma
życie kocha mnie
rzucam most przed siebie
by odkrywać świat
czego ja chcę więcej
wszystko chciałabym ci dać
 
bo na jakiej mapie
nie ma naszych miejsc
twoje miejsce przy mnie
jeśli tego tylko chcesz


to nie będzie finał
jutro nowy dzień
nic nas nie zatrzyma
życie kocha mnie

prosto do gwiazd
 
zabiorę cię do Hollywood
gdzie lepiej można trafić niż tu
porywam cię do Hollywood
na śniadanie zjemy fabrykę snów
zabiorę cię do Hollywood
gdzie lepiej można trafić niż tu
porywam cię do Hollywood
na śniadanie zjemy fabrykę snów


prosto do gwiazd


nie patrz się za siebie
swoją szansę masz
łap ją pazurami
życie to nie gra
forsa się nie liczy
ważny jesteś ty
ważne są marzenia
spełniaj swoje sny
prosto do gwiazd
 
zabiorę cię do Hollywood
gdzie lepiej można trafić niż tu
porywam cię do Hollywood
na śniadanie zjemy fabrykę snów

zabiorę cię do Hollywood
gdzie lepiej można trafić niż tu
porywam cię do Hollywood
na śniadanie zjemy fabrykę snów

prosto do gwiazd

środa, 25 lutego 2009

Jerzy Rynkiewicz: Chabry z poligonu

JADĘ DO CIEBIE, DZIEWCZYNO,
SZYBCIEJ NIECH PŁYNIE JUŻ CZAS.
JADĘ DO CIEBIE RÓWNINĄ,
JADĘ DO CIEBIE PRZEZ LAS.
JADĘ DO CIEBIE Z DALEKA,
TYLE MINĘŁO JUŻ DNI,
ODKĄD NA CHWILĘ TĘ CZEKAM,
I W DARZE PRZYWOŻĘ CI.
CHABRY Z POLIGONU, CHABRY Z POLIGONU,
GDZIE ŻOŁNIERSKI TRUD.
CHABRY Z POLIGONU WIOZĘ CI DO DOMU,
BO W NICH SZCZĘŚCIA ŁUT.
CHABRY Z POLIGONU TOBIE DZIŚ PRZYWOŻĘ,
I AROMAT ZIÓŁ.
CHABRY, POLNE KWIATY, KWITNĄ O TEJ PORZE,
NIECH OZDOBIĄ STÓŁ.  

CHABRY Z POLIGONU WIOZĘ CI DO DOMU,
TEN OD SERCA DAR,
CHABRY Z POLIGONU, CHABRY Z POLIGONU,
MÓJ ŻOŁNIERSKI SKARB.

IDZIESZ JUŻ DO MNIE, DZIEWCZYNO,
SZYBCIEJ NIECH PŁYNIE JUŻ CZAS.
JEDZIESZ TU DO MNIE RÓWNINĄ,
JEDZIESZ TU DO MNIE PRZEZ LAS.
JEDZIESZ NARESZCIE Z DALEKA,
TYLE MINĘŁO JUŻ DNI,
ODKĄD NA PRZYJAZD TWÓJ CZEKAM,
ALE ZOBACZYSZ JUŻ DZIŚ.

CHABRY Z POLIGONU, ŚWIEŻE I SŁONECZNE,
PODARUNEK Z PÓL.


CHABRY Z POLIGONU, TYLKO TOBIE WRĘCZĘ

GDY PRZYJEDZIESZ TU..
I ZE SOBĄ WEŹMIESZ BARWĘ ICH BŁĘKITNĄ,
NIE URONISZ NIC.
CHABRY Z POLIGONU, CHOCIAŻ JUŻ PRZEKWITNĄ,
BĘDĄ W TOBIE ŻYĆ.
CHABRY Z POLIGONU, CAŁE ICH BUKIETY,
JAK NIEBIESKA MGŁA,
CHABRY Z POLIGONU,” NIEBIESKIE BERETY „,
A WŚRÓD NICH I JA.



I ZE SOBĄ WEŹMIESZ BARWĘ ICH BŁĘKITNĄ,
NIE URONISZ NIC.
CHABRY Z POLIGONU, CHOCIAŻ JUŻ PRZEKWITNĄ,
BĘDĄ W TOBIE ŻYĆ.
CHABRY Z POLIGONU, CAŁE ICH BUKIETY,
JAK NIEBIESKA MGŁA,
CHABRY Z POLIGONU,” NIEBIESKIE BERETY „,
A WŚRÓD NICH I JA.

niedziela, 22 lutego 2009

Kowalski: Marian

„Poszukać” – bo to w knajpie znajdować nie wypada.
Przegrywał ten kto pierwszy, zaliczył w kącie zgon.
Wygrywał kto ostatni ich do domu odprowadzał.
A później się wzruszało, gdy biegło się przez mgłę.
W pszenicy aż do pasa. Do słońca aż po rosie.
Śpiewało się „Hosannę” dla babci co na mszę.
Jak gliniarz dał alkomat, dłubało się nim w nosie.
Lecz nagle Marian ze schodów spadł.
I całkiem mu się pozmieniał świat.

Gdy Marian nagle ze schodów spadł,
w jedna noc przeżył pięć lat…
w jedna noc przeżył pięć lat…
Po lesie się wartburgiem jeździło aż się grzał.
Z pijanym w sztok słowikiem gadało po niemiecku.
Tańczyło się dżdżownicę, gdy Krawczyk Krzysiek grał.
Straszyło się nawzajem najbielszym z białych dzieckiem.
Im grubszy tort tym głębiej odcisnąć trzeba twarz.
Im zimniej tym cieplejsza jest na żwirowni woda,
a Marian dziś powiedział, że ma za duży staż.
Im ktoś jest bardziej trzeźwy tym trudniej ma na schodach.
Lecz nagle Marian ze schodów spadł.
I całkiem mu się pozmieniał świat.

Gdy Marian nagle ze schodów spadł,
w jedna noc przeżył pięć lat…
w jedna noc przeżył pięć lat…
Tak dużo się zmieniło. Tak łatwo zapomniało.
Tak trudno dziś wytrzeźwieć z niemocy i marazmu.
Słowiki głuchonieme, wartburgi zardzewiałe.
I żon się już nie szuka, bo same się znalazły.
A może to normalne, że się inaczej marzy?
Inaczej się przeżywa? I pije się „po pół”?
I żeby to zrozumieć potrzeba się zestarzeć,
lub rzucić się ze schodów najlepiej głową w dół!

Bo kiedy Marian ze schodów spadł.
To całkiem mu się pozmieniał świat.
Gdy Marian nagle ze schodów spadł,
w jedna noc przeżył pięć lat…
w jedna noc przeżył pięć lat…

czwartek, 19 lutego 2009

Życie

Wszyscy mają prawo mieć zły dzień, każdy może się złościć.Tylko mi nie wolno. Nic mi nie wolno. Wszelkie uwagi z mojej strony powinny być formułowane tylko na zasadzie pochwały. I nie ważne, że ktoś robi głupstwa. Nic nie można powiedzieć. Bo później okazuje się, że „doprowadzam do nerwicy”. I mało ważne, że czasami jestem wściekła, ale mówię spokojnie i staram się nie zadrażniać. Nie ważne, że tłumaczę i objaśniam ze stoickim spokojem, chociaż gotuje się we mnie złość. Tak. Z każdym trzeba się obchodzić, jak z chińską porcelaną. Tylko jakoś nikt z nich nie oszczędza mi swoich humorów. Bo dziewczyna rzuciła, bo chłopak zdradza, bo kolega plotkuje a koleżanka rogi przyprawia… To nie są wymarzone sytuacje – ale ja nie jestem im winna –dlaczego więc ja muszę cały czas brać pod uwagę czyjeś problemy? Moimi jakoś nikt się nie przejmuje. Zresztą – kto niby miałby to robić?  Bo niby jakie ja mogę mieć problemy? Mam jak u Pana Boga za piecem… Nie chciałabym narzekać, bo wiem, że mój los wcale nie jest taki ostatniej kategorii. Ale naprawdę – każdy ma swoje życie i niczyje nie jest pozbawione komplikacji. Nikt nie jest szczęśliwy albo nieszczęśliwy do końca. I fakt, że nie płaczę po kątach i nie chodzę ponura nie oznacza, że moje życie jest rajskim istnieniem. I, do ciężkiej cholery, może w końcu ktoś by czasami miał wzgląd na mnie nawet przy SWOICH (NIE MOICH!) humorach!!!

środa, 18 lutego 2009

Gang Marcela: Złamano już tyle serc…

Kawy łyk wina smak
Czegoś żal i kogoś brak
Chodzi ktoś po domu z kąta w kąt
Ale robi błąd

Złamano już tyle serc
Wspominać nawet żal
Tak wiele spadło łez
Lecz w nas jeszcze wciąż miłość trwa

Czeka ktoś długą noc
Wbija wzrok w kieliszka dno
Wierzy i nadzieje wróży z gwiazd
Ale traci czas

niedziela, 15 lutego 2009

Walentynki

 serce 

Kocham Ciebie bardzo
przez wszystkie dni w roku,
więc choć w walentynki
daj mi święty spokój… ;p

 
Oczywiście, że ja zawsze muszę odwrotnie… ;p

wtorek, 10 lutego 2009

Blenders: Poniedziałek

I na pewno ty też to czasem masz
I na pewno ty też to dobrze znasz


Za późno wstałeś a do tego poniedziałek
nie ma bułek ani mleka na śniadanie
pogoda taka sobie ale jakaś jest
myślisz sobie, że to może da się znieść
nagle stajesz przed lustrem
nie jesteś już bóstwem
gdy na nosie coś czerwonego tak, 

że aż świeci się, że aż świeci się
czekasz 2 godziny, minut kilkanaście
w urzędzie przed pokojem numer 317
otwierasz drzwi a potem słyszysz krzyk
baby nadętej od lat nie uśmiechniętej
nie wiele słów tu padnie bo wiesz już dokładnie, 

że trafiłeś źle, czasem zdarza się

Idziesz po ulicy zmęczony i wymięty
chciałbyś wypić jakąś kawę dla zachęty
miała być czarna dostałeś ze śmietanką
potem wpada mucha oczywiście z koleżanką
idziesz sobie kwaśną minę masz na twarzy
myślisz, że więcej przykrych rzeczy się nie zdarzy
czasem bywa tak
wracasz do domu oczy już zmęczone
w skrzynce leży mandat i odsetki naliczone
może to już wreszcie koniec
ale jeszcze myślisz o jutrze i przechodzą ciebie dreszcze
tyle spraw na liście, za oknem jest mgliście i ponuro tak
czasem bywa tak  


Dość marudzenia, wieczór przed tobą
spotkasz przyjaciół pewnie ci pomogą
często bywa tak
rzecz w tym, żeby nie zwariować
to co pomaga to są dobre słowa
które mają czar

Wydaje się, że już nic nie zaskoczy cię
może tak jest, ale jeśli postarasz się
tyle pięknych dni i tyle miłych chwil jeszcze spotka cię
ale wtedy tylko gdy nauczysz się
dostrzegać je!


Wszyscy kochamy poniedziałki… ;p

niedziela, 8 lutego 2009

Oddział Zamknięty: Pod włos

Tak, jakby jaśniej w głowie,
lecz ciągle czuję dreszcz.
Koszmary poszły sobie,
chociaż są może tu gdzieś.

W mózgu powietrzna trąba,
po tym jak schlałem się.
Zobacz, jak ten świat wygląda,
gdy na kacu budzisz się.

Obok leży jakaś pani,
ledwo ciepła, rusza się.
Jakież będzie jej zdziwienie,
kiedy obok ujrzy mnie.

Miałem chyba jakiś powód,
by tak nagle skusić cię;
chyba o czymś zapomniałem,
przecież bardzo spieszę się.

Czy zawsze musi taki finał spotkać mnie?
Czy zawsze muszę wylądować Bóg wie, gdzie?
Czy zawsze musi coś głupiego zdarzyć się?
Dzień jest nocą, za to noc jest dniem.

I kto mi teraz powie,
ile jeszcze długich lat
układać można sobie
cały ten paskudny świat;
i poznawać nowych ludzi,
zawsze mieć nadzieję,
że cudowny raj na ziemi

gdzieś tu przecież jest.

Że znajdę miejsca , w których zawsze chciałem być,
że spotkam ciebie i nie będę musiał pić.
Że można kochać, a nie we śnie tylko żyć;
wszystkie grzechy ze swej duszy zmyć.

I może wreszcie zrobię bilans wszystkich strat,
złamanych serc, a także innych ważnych dat.
Na pewno wiem, że chciałbym zacząć jeszcze raz.
Na tę chwilę nadszedł wreszcie czas.

czwartek, 5 lutego 2009

Ogórki Zdzisława: Bo do tańca trzeba walca


światła noszę ja w sobie.

Bez ciebie cztery jest pięć

orła cień gryzie mnie w nogę.

Dzisiaj niebo płacze deszczem

tyle słońca w całym city.

Chcę oglądać twoje uda

jutro będę niewyżyty.



Bo do tańca trzeba walca,

a do mambo trzeba Rambo,

do fokstrota trzeba kota,

a do jazzu trzeba gazu.



Kochać to nie znaczy zawsze

i nie znaczy też to samo.

Zwykle w ogóle nic nie znaczy,

ale potem jest tak samo.

Bo są ludzie i są serca

jak powiedział mi morderca.

Są też zgłoski i są słowa

jak powiedział mi niemowa.



Bo do tańca trzeba walca,

a do mambo trzeba Rambo,

do fokstrota trzeba kota,

a do jazzu trzeba gazu.



Nie ruszaj mnie bo powiem mamie,

ona ma siłę, pomyśl jak wielką.

Konika na biegunach

zabiła mi butelką.

Prawie wzięłaś mnie do nieba,

prawie w dotyk mnie zaklęłaś.

Wszystko może się wydarzyć

tylko więcej za mną nie łaź.



Zróbmy więc prywatkę

aż do białych myszek.

Cała jestem zakręcona,

aż dostałam skrętu kiszek.

Wszyscy razem w jednym rytmie

niech sąsiedzi walą w drzwi.

Jestem twoim ideałem,

moim jest Bruce Lee 


Ogórki Zdzisława: Bo do tańca trzeba walca
(13 Posterunek)

piątek, 2 stycznia 2009

Nowy Rok 2009

Właśnie obejrzałam swój wpis, który uczyniłam rok temu. Ten z postanowieniami… W związku z tym, że udało mi się zrealizować tylko jedno – w tym roku nie robię żadnej listy. Od razu ograniczę się do rozsądnej liczby i potwierdzę punkt 10 poprzedniej listy.
Sylwestra spędziłam w Kurdeszu. Z Sylwkiem, Ewą, Andrzejem, Jackiem i Gosią. Poczyniłam przy okazji różne ciekawe obserwacje, które prowadzą do jeszcze ciekawszych wniosków.
1. Pijani ludzie są koszmarnie głupi
2. Pijani faceci dwa razy bardziej
3. Pijana logika to coś, za czym nikt nie trafi
4. Pijani ludzie tracą słuch (albo umiejętność myślenia)
5. Różnica między poziomami upojenia alkoholowego działa na niekorzyść trzeźwiejszej osoby, bo się WKURWIA starając się zrozumieć O CO, DO CIĘŻKIEJ CHOLERY, IM CHODZI!!!!

DO SIEGO ROKU !!!!
 martini