niedziela, 22 lutego 2009

Kowalski: Marian

„Poszukać” – bo to w knajpie znajdować nie wypada.
Przegrywał ten kto pierwszy, zaliczył w kącie zgon.
Wygrywał kto ostatni ich do domu odprowadzał.
A później się wzruszało, gdy biegło się przez mgłę.
W pszenicy aż do pasa. Do słońca aż po rosie.
Śpiewało się „Hosannę” dla babci co na mszę.
Jak gliniarz dał alkomat, dłubało się nim w nosie.
Lecz nagle Marian ze schodów spadł.
I całkiem mu się pozmieniał świat.

Gdy Marian nagle ze schodów spadł,
w jedna noc przeżył pięć lat…
w jedna noc przeżył pięć lat…
Po lesie się wartburgiem jeździło aż się grzał.
Z pijanym w sztok słowikiem gadało po niemiecku.
Tańczyło się dżdżownicę, gdy Krawczyk Krzysiek grał.
Straszyło się nawzajem najbielszym z białych dzieckiem.
Im grubszy tort tym głębiej odcisnąć trzeba twarz.
Im zimniej tym cieplejsza jest na żwirowni woda,
a Marian dziś powiedział, że ma za duży staż.
Im ktoś jest bardziej trzeźwy tym trudniej ma na schodach.
Lecz nagle Marian ze schodów spadł.
I całkiem mu się pozmieniał świat.

Gdy Marian nagle ze schodów spadł,
w jedna noc przeżył pięć lat…
w jedna noc przeżył pięć lat…
Tak dużo się zmieniło. Tak łatwo zapomniało.
Tak trudno dziś wytrzeźwieć z niemocy i marazmu.
Słowiki głuchonieme, wartburgi zardzewiałe.
I żon się już nie szuka, bo same się znalazły.
A może to normalne, że się inaczej marzy?
Inaczej się przeżywa? I pije się „po pół”?
I żeby to zrozumieć potrzeba się zestarzeć,
lub rzucić się ze schodów najlepiej głową w dół!

Bo kiedy Marian ze schodów spadł.
To całkiem mu się pozmieniał świat.
Gdy Marian nagle ze schodów spadł,
w jedna noc przeżył pięć lat…
w jedna noc przeżył pięć lat…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz