środa, 23 września 2009

„Non omnis moriar…” ;p

Udało mi się wydać moją twórczość drukiem. Żadna rewelacja, poradnik jedynie (chociaż może i rewelacja – skoro mam innym radzić… bez względu na dziedzinę, w której miałabym tej porady udzielać…).
Wracam do tematu. Poradnik to był, więc nawet nie to, że nie mogłam sobie pozwolić na bujanie w obłokach, to musiałam ściśle trzymać się tematu, co znacznie ograniczało moją radosną twórczość.
Pisząc nie wiedziałam, że czeka mnie za to jakaś nagroda finansowa, więc z zachwytem przyjęłam informację, że otrzymam za swoją chwalebną działalność honorarium.
W związku z tym, że był to debiut, nie wiedziałam na jaką kwotę mogę się nastawiać. Mimo wiarygodnych informacji od koleżanek, żebym raczej nie planowała z tych funduszy kupna samochodu, plątały mi się po głowie różne pomysły, co do ogromu kwoty (widziałam to na zmianę jako rząd zer na koncie lub jako wypchaną po brzegi gustowną walizeczkę z przytrzaśniętym z boku banknotem o wysokim nominale).
Jednakże honorarium okazało się znacznie mniejsze niż moje – wygórowane niewątpliwie – oczekiwania.
Tylko, że pieniądze w tym wypadku nie są najważniejsze (stanowią mimo wszystko niespodziankę, bo dowiedziałam się o nich już po oddaniu tekstu do druku).
Najważniejszy jest widok mojego nazwiska w książce :)
„Non omnis moriar…” ;p
Chociaż specjalnej sławy jakoś nie oczekuję (i słusznie). I chyba nawet nie chcę…