środa, 22 grudnia 2010

Z życia wzięte… 11…

Z notatnika Asiątka – ciąg dalszy… :) 

***
Firmę nam mają remontować. Podobno z manufaktury przeniesiemy się od razu do epoki prywatnych statków kosmicznych.
Nie pamiętam co oglądałyśmy i w jakich mediach, w każdym razie zaowocowało to smutną refleksją Asiątka:
- Czułam się jakbym nie pasowała do tego wielkiego świata…
oraz natychmiastowym pocieszeniem w moim wykonaniu:
- Asiątko, zmartwię cię jeszcze bardziej. Za 1,5 roku nie będziemy pasowały do własnej pracy…
Moje główne zmartwienie w kwestii „po remoncie” objawiło się w zdaniu:
- Ale nie każą nam chodzić w takich strojach jak w „Seksmisji”… ?

***
Pakowałam paczki…
- Oj, zawiązałam węzełek… Wcale tego nie chcąc… Asiątko? Słyszałaś co powiedziałam? Hihihi
(bez komentarza z mojej strony, chyba miałam jakieś zaćmienie umysłowe, żeby aż tak bredzić)

***
Tak… Następny popis. Miałam jakieś niezwykle ważne służbowe sprawy. Jedną do księgowej, drugą do Małgosi. Usiadłam zatem i poinformowałam Asiątko:
- Bo ja czekam na Małgosię i księgową, w związku z tym nic nie robię…

***
Asiątko ma kota (nie boję się nawet stwierdzić, że nie jednego, a całe stado) na punkcie kotów. Znalazła już nawet imię dla swojego, przyszłego, ewentualnego kota… Kot zwał się będzie BAZUKA…
Nie wiem jakimi drogami doszłam do następnego stwierdzenia, w każdym razie Asiątko uznała, że warto utrwalić je dla potomnych:
- Jak Bazuka będzie miała mój charakter, to ja ci współczuję…

***
Ania - stażystka wychodziła do domu i przyszła się pożegnać z nami.
Ania: – Cześć wam, dziewczyny…
Asiątko: – Hej, Aniu!
Ja: – A, psik!!! … To nie były fanfary!

***
Ja: – 1… 3… 5…
Asiątko: – Co ty tam liczysz?
Ja: – Liczę do sześciu.
Asiątko: – A!… To nie przeszkadzam!
Ja: – Małpa!

***
Składałam stojak do choinki wymieniając w myślach wszystkie słowa, których w zasadzie nie używam w normalnej rozmowie. Sama byłam zaskoczona, że ich tyle znam… I skąd? …
W każdym razie Asiątko coś ode mnie chciała. Najprędzej pomóc… Podejrzewam, że mi nawet zaproponowała tą pomoc. Nie sądzę, że spodziewała się takiej odpowiedzi..
- Nie pyskuj, młoda… Lepiej kombinerki przynieś… Hahhaha

***
Ustalałyśmy imię pewnej pani…
Asiątko: – Ona ma Joanna na imię!
Ja: – Sama jesteś Joanna! … O, nawet prawda!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Z życia wzięte… 10…

W związku z tym, że Asiątko wzięła sobie za punkt honoru utrwalić wszystkie „złote myśli” (zakładając w tym celu specjalny zeszycik), które byłam uprzejma wygłosić, uznałam, że skoro potomność ma być nimi uszczęśliwiona, to także współczesność powinna.

***
Moje krótkie podsumowanie zależności między niedoskonałością techniczną laptopa, a długim pławieniem się w wannie:
- Laptopy jakieś takie mało wodoodporne są… Inaczej bym widziała sens w długich kąpielach…

***
Ciężko pracujemy nadrabiając towarzyskie zaległości. Z głębi korytarza rozległ się rumor, sklasyfikowany przez nas jako straszny…
- Kto się tam zabija? – zapytałam
- Jakaś para – Asiątko odpowiedziała (wpadli na drzwi)
- To niech idą gdzie indziej się zabijać. Potem trzeba będzie tu sprzątać!

***
Jedna wypowiedź, którą zdołałam wprowadzić Marka (kolega z pracy) w ciężkie osłupienie, a Asiątko do utraty kontroli nad chichotem:
- Marek. Mam dla ciebie podziękowania. To znaczy nie dla ciebie… ale wiesz!
Krótkie wyjaśnienie: mówiąc „podziękowania” miałam na myśli tekst, który Marek miał umieścić na dyplomie. Tylko początkowo tak niezbyt jasno się wyraziłam.

***
Matematyka to potęga. Zwłaszcza ta trudniejsza. Ta, gdzie działania wykonuje się na liczbach wyższych (a czasami nie koniecznie) od 10…
Osoby dramatu:
[S] Sylwia (konsultantka pewnej wysyłkowej firmy kosmetycznej)
[J] Ja, czyli, że tak powiem, geniusz matematyczny…

[J] – Sylwia, ty mi jesteś winna 5 zł., to ty mi nie oddawaj, bo Ewa wisi ci 10 zł, a Ewy dzisiaj nie ma, to ja ci za nią oddam… To ile mam ci dać?
[S] – No, 5 zł …
[J] – No tak… hahahha

***
Moja „spostrzegawczość” jest wręcz legendarna. Ostatnio objawiła się, kiedy podążałyśmy z Asiątkiem zostawić zaproszenia na imprezę, która miał się odbyć w naszej firmie. Szłyśmy do Szkoły Podstawowej nr 2, która mieści się, że tak powiem, w pewnym oddaleniu od centrum miasta. A chodniki, jak wiadomo, im dalej od centrum tym węższe… 
Zależność ta spowodowała, że niewiele brakowało do zderzenia czołowego (choć z czołem to raczej niewiele wspólnego miało) w wykonaniu moim i nadchodzącego dziecka (wyraźnie w zaraniu życia – 2 latka może?). Nie byłabym sobą, gdybym nie podzieliła się od razu z Asiątkiem moim wiekopomnym spostrzeżeniem, które (nie wiedzieć czemu) rozbawiło ją do łez…
- Boże, żeby tak człowiek był wysoki do kolana…

***
„Gościnność” też jest legendarna…
Osoby dramatu:
[E] – Ewa
[J] – ja

[E] – Mogę się poczęstować twoją oranżadą?
[J] – Oczywiście
[E] – A nie masz może jakiegoś naczynia?  
[J] – A jakiego ty naczynia ode mnie oczekujesz?
[E] – No, nie wiem… Nocnika może?…

***
Zdanie, które Asiątko zdecydowała się zamieścić, chyba ze względu na przewrotność jego treści…
- Ostatnio mądre rzeczy mówię… Nie wiem, co mi się porobiło.

***
Przedstawienie, na imprezie, o której wspominałam nieco wcześniej. 
Osoby:
[A] – artysta (na scenie)
[J] – ja  (na widowni)
[Asiątko] – Asiątko (obok mnie) ;p

[A] – I hate children!
[J] – Ja też hate dzieci!
[Asiątko] prychnięcie… ;p

***
Na temat lekkiego wariactwa, które objawia się u większości naszych pracowników…
[A] – Asiątko
[J] – ja

[J] – Słuchaj Asiątko. Może to od kurzu?! My wszyscy kiedyś normalni byliśmy!
[A] – No, ja ostatnio byłam narażona na kurz…
[J] – No! I ci się pogłębiło…

***
Na temat kolejek do kas w pewnym markecie (MARKET).
- A kto powiedział, że w MARKECIE trzeba płacić? Ja nie wiem… Ci ludzie stoją jak te barany do kas!

***
- Co ty tam kombinujesz, Edi? – Zapytała Asiatko
- Nic. Myślę… A jak myślę, to dziwne miny robię czasami…

***
- O! Jakie ty masz duże oczy! – Asiątko do mnie
- To przez okulary. Moje okulary, twoje okulary i takie oczy się robią…

***
Miałyśmy z Asiątkiem przygotować się do krótkiej prezentacji na temat życia i twórczości Marii Konopnickiej. W związku z tym, że prezentacja miała być przedstawiona w ramach wstępu do wojewódzkiego konkursu recytatorskiego, a całość imprezy miała się odbyć na deskach (;p) miejscowego kina, trochę się denerwowałyśmy naszym przyszłym występem.
Siedziałam nad książką traktującą o temacie przyszłych naszych występów i syczałam… Dosłownie. Przy kolejnym „ssssssssssssss….” Asiątko zdecydowała się w końcu spytać:
- Czego syczysz?
- Czytam sobie… – Odpowiedziałam, co miało rozwiać wszelkie wątpliwości co do stanu mojego umysłu…

***
Oglądałyśmy zdjęcie, na którym był żuraw (bądź czapla) w wodzie. Zdjęcie było trochę z daleka zrobione, a nasza znajomość w temacie kończy się mniej więcej (nie licząc ptactwa tzw. domowego) na wróblach, bocianach, łabędziach i, ostatnio, jemiołuszkach (Asiątko uparła się sprawdzić co za dzika banda okupuje, rosnącą w pobliżu naszej firmy, jarzębinę. Sprawdziła w katalogu ptaków i uznała, że to właśnie jemiołuszka. Za decyzją, poza wyglądem, przemawiała olbrzymia ilość jemioły, która pasożytuje na wymienionym drzewie… ;p). 
W każdym razie nie doszłyśmy do porozumienia co do nazwy ptaka brodzącego w wodzie. 
W końcu uznałam za wskazane zakończyć tą dyskusję stwierdzeniem:
- Ptak, to ptak. Wszystko jedno jaki. Nogi moczy…


—***—
Asiątko, wiem doskonale, że czytasz z sercem na ramieniu czekając na historię pewnego zwierzaka trudniącego się niecodziennym zajęciem. Nie umieszczę tej historii, chociaż żałuję. Ale bądź pewna, że pisząc kiedyś testament, zostawię w nim kopertę z poleceniem otwarcia jej za sto lat… ;p

niedziela, 19 grudnia 2010

Marian Hemar: Maryla

Głos ma Maryla – tyle razy opiewana przez naszego wieszcza Adama.
Maryla – a nie Jaśnie Wielmożna Pani Puttkamerowa.

Zakochany był nieprzytomnie,
Do Tuchanowicz przyjeżdżał do mnie.
Kudłaty był, jak litewski łoś.
Ale już wtedy w oczach miał coś.
A nie wyglądał jak z bajki królewicz,
Który pannom po nocach się śni –
Nazywał się Adam Mickiewicz
I swoje wiersze deklamował mi:
„Świteziankę” i „Powrót taty”,
Bardzo ładne poematy.
I napisał mi do sztambucha:
„Słuchaj, dzieweczko – ona nie słucha”…
Lecz gdy o rękę poprosił mnie,
Usłyszał: „Nie, co to, to nie!”
Wtedy w altance dostał rekuzę
Pożegnał mnie, przywitał muzę.
To jedno „nie!”. To moje „nie!”.
To jedno „nie!”, moje „nie!”, w tym momencie.
To ciche „nie”, to krótkie „nie!”.
Zbudziło geniusz, co drzemał w talencie.
Cóż to się stało że w tej jednej chwili?
Jakiś Adam dla jakiejś Maryli –
Dlatego, że ją kto inny dopieszcza,
Literatura zyskała wieszcza.
Literatura, literatura
To nie jest tylko zasługa pióra:
Trzeba dziewicy, która wie,
Kiedy poecie szepnąć – „nie”!
Kiedy o tym tak myślę dzisiaj
To tylko ja i Śniadecka Ludwisia,
Myśmy sprawiły to we dwie,
Chociaż jej łatwiej to przyszło niż mnie…
Lecz ona także wybrnęła z zasadzki,
Kiedy poecie przyszło sprawić ból:
Jej dziełem jest Juliusz Słowacki,
A bez niej byłby maminsynek Jul.
Tego już dzisiaj ukryć się nie da:
Moje „Dziady”, jej „Lilla Weneda”,
Mój „Pan Tadeusz”, jej „Król-Duch”,
To wszystko wyszło od nas dwóch.
Zygmuś Krasiński – oj, przykry dreszcz –
Też duży talent, a słabszy wieszcz.
Lecz to, niestety, nie jego wina,
Przysięgłabym – to ta Delfina –
Od rana „tak”, w południe „tak”,
Wieczorem „tak” bez szczególnych perswazji.
W ojczyźnie „tak”, na emigracji „tak” –
I człowiek nie miał do bólu okazji.
Sam przyznał, że przez Delfiny czary
Bóg mu odmówił tej anielskiej miary.
Szczęściem dla niego świat go umieszcza
Wprost dla symetrii też jako wieszcza.
Literatura, literatura
To nie jest tylko zasługa pióra:
Trzeba dziewicy, która wie,
Kiedy poecie szepnąć : „nie”!
Toteż ilekroć znów jest posucha
Na nowe „Dziady” czy też „Króla-Ducha”,
Kiedy naród to odczuwa tak,
Że tej wielkiej poezji mu brak,
Kiedy do nowej tęskni Dejaniry
Zrozpaczony czytelnik czy widz,
A oprócz rzekomej satyry
Nie czyta nic i nie ogląda nic –
Może talenta są tu niewinne,
Może przyczyny są całkiem inne?
Może poeci, wielu ich rzędem
Za mało cierpią pod pewnym względem
Ach jakże wielka jest, bez dwóch zdań,
Odpowiedzialność polskich pań…
Może… Nie, nie… to za okropne…
Może dziewice są zbyt pochopne…
Ach, mówcie „nie”, szeptajcie „nie”
Bąknijcie „nie”, chociaż w pierwszej chwili szkoda
To wasze „nie”, kto wie, kto wie…
Pojutrze stworzy Konrada Wallenroda
Niechaj pamięta dziewicza skromność,
Na waszą cnotę liczy potomność…
Niechaj za cenę jednego dreszcza
Literatura nie traci wieszcza.

Literatura tak się upiera:
Idź, panno, za mąż za Puttkamera,
A gdy poeta u stóp łka,
Szepnij mu: „Nigdy”! – Tak jak ja.

piątek, 10 grudnia 2010

Doroczne marudzenie (Sylwester nadchodzi)

Grudzień…
Mamy grudzień…
Jak co roku pojawia się problem Sylwestra…
Ostatnie dwa Sylwestry były szampańskie do tego stopnia, że siedzenie przed komputerem z filiżanką kawy wydaje mi się bardzo kuszącą perspektywą…
Ale z drugiej strony, kiedy sobie myślę, że cała reszta świata upija się z radości (?!), to mnie ciężki szlag trafia…
Tak, tak…
W każdym razie od razu mówię, że marudzę tak sobie. I prawdę mówiąc mam głęboko w poważaniu, czy gdzieś pójdę. W końcu świętowanie faktu, że jesteśmy o rok starsi jest samo w sobie dziwne. Co nie znaczy, że jestem temu przeciwna.
No tak… Jakby ktoś miał wątpliwości co do mojej płci, właśnie by się ich pozbył… ;p

A tak poza tym to, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, panuje zima. Śnieg po pas, zaspy powyżej człowieka, kierowcy odkopują na parkingu samochody – i tu już loteria – czy swoje, czy sąsiadów. Niedawno przeczytałam gdzieś radę dla właścicieli aut, żeby odśnieżanie samochodu rozpoczęli od oczyszczenia tablicy rejestracyjnej…
Coś w tym jest…

czwartek, 11 listopada 2010

Za marzenia…

Za zdrowie się nie pije – o zdrowie się modli.  
Za szczęście się nie pije – o szczęście się walczy.  
Za miłość się nie pije – miłość się uprawia.  
Pije się za marzenia, oby się spełniały!
 
 

środa, 3 listopada 2010

Snake Charmer: Born in the PRL

Gdzieś tak ze trzydzieści lat
miała komuna, gdy przyszedłem na świat.
Spod lady wózek stanął w M3.
W ponurym bloku z wielkich płyt.

Born in the PRL
Born in the PRL I was
Born in the PRL
Born in the PRL
Choć świat był szary, liczyło się,
że kumpli masz na dobre i na złe.
Każdy na życie apetyt miał,
więc jakim było, takim je brał.
Podbite oczy i zbite szyby,
korki z odpustu i wojny na niby,
zapach saletry i strzały z procy,
w kapsle i grzyba granie do nocy.
Born in the PRL …
O piątej rano stało mleko pod drzwiami,
Vibovit w proszku jedliśmy garściami,
było coś prawie jak czekolada,
była w woreczkach oranżada.
Węgierskie znaczki, na puszki szał,
paczki z zachodu, gdy ktoś wujka miał,
para Relaxów i kreszowy dres,
chociaż z Pewexu Levisy śniły się.
Born in the PRL …
Gdzieś facet z wąsem przeskoczył płot,
lecz nie wiedziałem, o co mu szło.
A potem przyszedł grudniowy poranek,
próżno czekałem na Teleranek.
SS-20 nas wzięły na cel,
gdzieś coś wybuchło, piliśmy płyn L.
Przy stole z bajki skończyło się,
Ruscy odeszli, przyszło USA
Dziś wielu mówi „To był syf,
teraz o wiele łatwiej żyć”.
Chociaż to prawda nie smucę się,
że dorastałem w PRL.
Born in the PRL …

środa, 20 października 2010

Z życia wzięte… 9…

Historia pewnego szkolenia…

Zacznę od tego, że nienawidzę szkoleń. Przekłada się to na wszystko co ma z nimi związek. Jeśli więc ktokolwiek poczuje się urażony którąś z moich wypowiedzi – to proszę mi darować – nienawiść jest silniejsza ode mnie.
Uprzedzam, że te głupstwa wygadywałam, bo wstałam o świcie (6 rano) i byłam zła, nieszczęśliwa i rozdrażniona…
Pojechałyśmy z Asiątkiem na jedno z ukochanych przeze mnie szkoleń. Szkolenie odbywało się w Lublinie w pewnej instytucji, której nazwę litościwie pominę. Całą drogę tłumaczyłam Asi jak to ja nienawidzę szkoleń, Lublina i wszystkiego związanego z tym tematem. Poza czarą złości, którą uszczęśliwiałam Asię, udało mi się też stworzyć parę perełek nadających się na basha…

Obok instytucji, do której się wybrałyśmy, jest podlegający jej parking. Oczywiście nie weszłyśmy jak cywilizowani ludzie bramą dla pracowników i interesantów, a przez parking. Wychodząc z niego poinformowałam Asię:
- Zawszę, jak wejdziemy stąd, to pomyślą, że samochodem przyjechałyśmy…

Szłyśmy ulicą szukając przejścia dla pieszych. Jedno nieopatrznie minęłyśmy.
- Najwyżej się cofniemy – powiedziała Asiątko
- Jesteśmy w Lublinie, już się cofnęłyśmy…

Szkolenie. Pani prowadząca kazała nam odczytać wiersz przy okazji wykonując czynności, o których była mowa w tym wielkim dziele… Po szuraniu nogami, machaniu głowa, graniu na nosie i innych tego typu poleceniach wystąpiło kolejne:
- Postukajmy się w czoło – wygłosiła pani
- O właśnie! – skomentowałam z całym przekonaniem co do sensowności tego polecenia.

Na szkoleniu, w ramach poczęstunku, dostałyśmy bułeczki i kawę (ewentualnie herbatę – w zależności od chęci). Poczęstunek był o takiej godzinie, że normalnie byłabym po trzeciej kawie, a w trakcie robienia czwartej. Swój zachwyt nad faktem otrzymania w końcu tego napoju bogów skomentowałam dość krótko:
- Tak mi się tej kawy chciało, że jeszcze chwila, a napiłabym się z dozownika…

Powrót.
Bardzo śpieszyło się nam do domu, więc zaraz po szkoleniu wybiegłyśmy z instytucji. Niestety. W chwilę po zajęciu miejsca w pojeździe, który miał nas dostarczyć bezpiecznie do ukochanego miasteczka, okazało się, że jestem strasznie głodna. Tak strasznie, że zaczęłam marudzić Asi. Najpierw dała mi gumę do żucia, co sprawiło, że przymknęłam się na chwilę. Nie trwało to długo. Z zakamarków pamięci wygrzebałam wspomnienie jakiejś książki, której bohater, dla zabicia głodu  żuł skórzany pasek. Nie wchodząc za bardzo w szczegóły poinformowałam Asię:
- Jakbym miała skórzany pasek, to bym go sobie chociaż pogryzła…
No cóż, mina Asiątka – bezcenna.
Rada, jaką mi dała chwilę później, też była bezcenna… Powiedziała, że skoro obok niej stoi pan w skórzanej kurtce, to mogę próbować się pożywić…
Podejrzewam, ze „pan w skórzanej kurtce”, nie słyszał, bo nie drgnął mu żaden mięsień na twarzy…
Za to Asiątko ulitowała się i wyciągnęła z głębin torebki rumiankowe cukierki na gardło. Poczęstowała mnie, wzbudzając we mnie ogromne szczęście i niekłamany zachwyt wyrażający się głównie w słowach:
- O! Jedzenie… :)
Zabiłam trochę głód… Więc zabrałam się do dalszego komentowania drogi (zaiste, dziwne jest, że Asiątko nie popełniła morderstwa na mojej skromnej osobie…).
- O Łęczna, miasto seksu i rozpusty…
Wymyśliłam też nową jednostkę czasu… Nazywa się – doba robocza… Związki zawodowe mnie ukamienują…

Na podsumowanie podróży wygłosiłam myśl, która sama w sobie stanowi mądrość życiową:
- Będę Cię zabierała wszędzie… Ktoś musi notować moje złote myśli.

Plon z dzisiaj.
Ja: „34+3=37. Policzyłam w pamięci… Jestem geniuszem!”

Poprosiłam Asię, żeby odczytała swoje notatki dotyczące tych głupstw, które wygadywałam przy okazji szkolenia. Przeczytała. Odłożyła notatnik.
- No co tam jeszcze masz? Co tam odłożyłaś? – Zapytałam. W związku z tym, że Asiątko chwyciła właśnie za długopis – Tylko nie pisz tego! – Jednak zaczęła pisać – Pisze… – nadal ja tylko już zrezygnowanym tonem.

piątek, 15 października 2010

Z życia wzięte… 8…

Kobiet nie brakuje

Zdaję sobie sprawę, że nie należy śmiać się z tragedii… dlatego zaznaczam, że nie z niej się śmialiśmy…
Wczoraj zaczęto wydobywać zasypanych górników z kopalni w Chile. Przebywali tam około dwóch miesięcy.
Tomek, mąż Asiątka, głośno się zastanawiał, jak dwumiesięczne przebywanie w jedynie męskim gronie mogło wpłynąć na seksualność uwięzionych górników. Zasugerował, że być może preferencje niektórych z nich mogły ulec zasadniczej zmianie…
Tekst ten zbulwersował Asiątko, która wywlekła sprawę przyszłej delegacji Tomka, na której ma przebywać 9 miesięcy – i jak to wpłynie z kolei na samego Tomka, a raczej jego postrzeganie atrakcyjności płci, skoro będzie z daleka od niej 9 miesięcy…
- A kto Ci powiedział, że tam nie będzie kobiet? – odpowiedział Tomek (niewątpliwie bez zastanowienia)… Następnie się zastanowił i próbował wytłumaczyć z niefortunnej wypowiedzi, co wcale nie pomagało… Ośmielę się nawet powiedzieć, że raczej pogrążał się z każdym słowem jeszcze bardziej…
Ciąg dalszy można sobie wyobrazić…
Kotek
Śmieszne tylko dla zorientowanych…
Siedziałam sobie przy moim komputerku w pracy. Zajmowałam się oczywiście czymś bardzo ważnym, czego aktualnie nie pamiętam, ale niewątpliwie była to sprawa życia i śmierci.
W związku z tym, że mój ukochany komputerek to laptopik nie muszę korzystać z myszki, więc jej nie podłączam, ale często noszę razem z kompem i podkładką. Nawet nie byłabym szczęśliwą posiadaczką myszki i podkładki, gdyby nie sprezentował mi ich Krystianek.
W związku z tym, że myszka Krystianka padła zmusiłam go, żeby pożyczył ode mnie moją. Wykręcał się, certolił, nie chciał, ale w końcu uległ moim prośbom i pozwolił sobie pożyczyć.
Wracam do sedna…
Siedzę sobie przy komputerku… I przyszedł Tomek (zwany moim narzeczonym – długa historia) z pytaniem, czy pożyczę mu myszkę i podkładkę.
- Nie mogę – odpowiedziałam – myszkę i podkładkę pożyczyłam kotkowi… ej, to znaczy Krystiankowi.

środa, 13 października 2010

Video: Weź nie pierdol

Ulicy światła lśnią leniwie pada deszcz
objęci w pół oszukujemy sen.
Za klubem klub, już mylę krok,
a Ty lawiną słów zabijasz taką noc.
Po co? Z kim? Dlaczego? Jak? I gdzie?
No powiedz coś,
czy jeszcze słuchasz mnie?
Wcześniej tak, a teraz nie
już brak mi sił i błagam Cię.
Weź nie pierdol
Weź nie pierdol, baby
Weź nie pierdol
Weź nie pierdol, baby
Nasze sam na sam tu swój koniec ma,
nim się urwie film, zanim sięgniemy dna.
Nie rób scen, oddaj klucz,
naprawdę szkoda łez, nie kocham Cię już.
Nie wiem sam, czy mnie myli słuch
pierwszy raz słyszę z Twoich ust.
Weź nie pierdol
Weź nie pierdol, baby
Weź nie pierdol
Weź nie pierdol, baby

Jeszcze nikt nie dał mi tylu zmarnowanych dni.
Jeszcze nikt, aż do dziś, tyle mi nie napsuł krwi.
Jeszcze nikt nie mówił do mnie tak jak ty,
tak jak ty.

wtorek, 12 października 2010

Wiedza to władza…

Czego nie wiem, to sprawdzę…
I się dowiem…
Nie wiem po co (nadmiar wiedzy unieszczęśliwia)… ale ja muszę wiedzieć… dla mnie to ważniejsze od wszystkiego…
Wiedza… bo…
WIEDZA TO WŁADZA…
I nie koniecznie chodzi to o władzę, która ma się praktycznie przydać… ogólnie chodzi o informacje jako takie…
Informacje są w cenie…
Zawsze były…
Te, które znam, zostaną ze mną…
Jestem o nie zazdrosna, więc dalej ich nie przekażę… i chyba tylko to mnie tłumaczy…

poniedziałek, 11 października 2010

Błędem jest niedocenianie inteligencji przeciwnika…

Błędem jest niedocenianie inteligencji przeciwnika…
Fakt, że nie mówi o swoich spostrzeżeniach bądź podejrzeniach nie oznacza, że nic nie widzi. Nie oznacza, że nie wie…
Idiotyczna argumentacja, która ma na celu skołowanie go, też nie działa. Co z tego, że usiłujesz sprowadzić jego rozumowanie do absurdu – tylko ty myślisz, że coś tym zmieniłeś.
On po prostu wie…
Ja wiem…

niedziela, 10 października 2010

ALF: Piosenka dla Lyn

You’re the one who’s out of this world

Take a look at me
and tell me what you see
just another pretty face?

Some clown from out of town
Who came to hang around
And look a little outer place!
You say you wonder what on earth I’m doing here,
I’m only here to tell you girl:
I may be an unknown from the twilight zone,
but the one who’s out of this world!
You’re the one who’s out of this world, sweet baby,
You’re the one who’s out of this world!
I’m spinning in an orbit I’ve never been in,
’cause you’re the one who’s out of this world!
You’re the one who’s out of this world, sweet baby,
You’re the one who’s out of this world!
I’m spinning in an orbit I’ve never been in,
’cause you’re the one who’s out of this world!
You’re the one who’s out of this world, sweet baby,
You’re the one who’s out of this world!
I’m spinning in an orbit I’ve never been in,
’cause you’re the one who’s out of this-
you’re the one who’s out of this-
you’re the one who’s out of this world!
w&feature=player_embedded

piątek, 1 października 2010

Pod Budą: Ta sama miłość

Granatowy nosiłam mundurek
na rękawie tarcza czerwona
trzeba było zdawać maturę
a ja tak kochałam Lennona.
Jego zdjęcia kleiłam w zeszytach
i nad łóżkiem miałam je też
na okrągło słuchana płyta
nieraz była mokra od łez.

Ja do szkoły chodziłam w glanach
z flanelową koszulą na wierzch,
a z walkmana leciała Nirvana
od poranku po szary zmierzch.
Tamten facet grał takie nuty,
że chciało się odlecieć z nim
za horyzont przez jesień zasnuty
lub ze skręta niebieski dym.
Sprawa znana od pokoleń,
których tyle już ubyło,
że zmieniają się idole
ale wciąż ta sama miłość.
Sprawa znana od pokoleń
nieszczególny żaden dramat,
że zmieniają się idole
ale miłość wciąż ta sama.
Teraz inne problemy na głowie
tamta szkoła już tylko w snach
inne czasy inni wodzowie
nawet inny nad nami dach.
Ale przecież coś się przeżyło
więcej niźli dwa razy dwa
ludzie mówią że pierwsza miłość
to najlepsze co człowiek ma.
 
Sprawa znana od pokoleń,
których tyle już ubyło,
że zmieniają się idole
ale wciąż ta sama miłość.
Sprawa znana od pokoleń
nieszczególny żaden dramat,
że zmieniają się idole
ale miłość wciąż ta sama.

sobota, 25 września 2010

Z życia wzięte… 7…

Zaiste, dziwny był to dzień… Jakby fatum jakieś zawisło nad moją głową w celu całkowitego mnie skompromitowania.
Zaczęło się od tego, że z wychodząc z domu gadałam przez komórkę, natomiast drugą ręką szukałam rzeczonego telefonu w torebce. I, co jest najdziwniejsze – znalazłam – chociaż nie do końca był to telefon. Właściwie w ogóle nie był to telefon, a całkowicie pilot od telewizora. W jakim celu zapakowałam go do torebki pozostanie nierozwiązaną dla mnie tajemnicą. Może nakręcą o tym jeden odcinek „Z Archiwum X”? Chętnie udzielę wywiadu… ;p
Następnie dotarłam do pracy, gdzie przepytałam Asiątko o głębszą treść smsa, którego była uprzejma wysłać do mnie dzień wcześniej. W smsie Asiątko wyraźnie sugerowała mi, że myje ściany w domu w towarzystwie ślicznego pijaka o imieniu Leon (?!). W międzyczasie straszy go twierdząc, że jest od niego większa. Pijak – poza myciem ścian – zajmuje się łapaniem meszek (?!).Zaiste zabiła mnie tym smsem. Pozostałabym nadal w pewnym podejrzeniu co do spożywanych przez Asiątko płynów w czasie tych robót (zwłaszcza, że postać „ślicznego pijaka Leona” mogłaby coś sugerować) gdyby nie upór Asi, że nie wspominała w smsie o żadnym pijaku, a wczorajszy dzień spędziła w towarzystwie PAJĄKA (te meszki mnie przekonały…). W każdym razie Asiątko przepłakała pół godziny ze śmiechu…
Nie wiem co mnie podkusiło (zdaje się także Asiątko), żeby się udać do miasta w celu zakupienia czeszek (tu podwójne zaskoczenie Asiątka – po pierwsze na słowa, że muszę kupić czeszki, po drugie, że dla siebie…).
Jednakże poszłyśmy. W sklepie obuwniczym czeszek na mnie nie było. Nawet bym o tym nie wiedziała, gdyby nie to, że przytomna Asia zapytała, czy są. W każdym razie, kiedy ona zaczynała pytać ja byłam akurat przy mierzeniu drugiego czarnego kozaczka na 8 cm obcasie…
Wygłosiłam także mądrość z dziedziny architektury, tłumacząc Asi zależność pomiędzy wzrostem pewnego dinozaura, a wysokością 4 piętrowych bloków. Zaczęłam od stwierdzenia, że mieszkanie w bloku ma 1,5 m wysokości… Asiątko poprawiła mnie na 2,5 m. Przyjęłam bez zastrzeżeń tą informację, stwierdzając radośnie, że w 1,5 m mieszkaniu musiałabym mocno schylać głowę…

czwartek, 9 września 2010

Instrukcja obsługi serca

Najpierw musisz je upolować. Podejść ostrożnie, żeby nie wystraszyć i bardzo powoli zarzucić żyłkę. Serce nie dostrzeże tego, że właśnie zostało zniewolone.
Później trzeba głaskać serce – ciepłymi słowami, czułymi gestami, uśmiechami… Wszystko to po to, by pewnego dnia obudziło się splątane żyłką do tego stopnia, że ewentualne szarpanie się sprawiłoby nieznośny ból. Ale przecież świeżo upolowane serce nie szarpie się. Trwa w rozkosznej niewoli pozwalając żyłce zaciskać się coraz bardziej.
Jeśli upolowane zostało do hodowli – z upływem czasu żyłka wrasta bezboleśnie w serce i zostaje tam na zawsze.
Jeśli to tylko zabawa – serce zostaje wyciągnięte na światło dzienne. Prześwietlone. Wyśmiane.
Wtedy trzeba wziąć ostry nóż i lekko naciąć powierzchnię serca – ta pierwsza rana boli najbardziej. Wydaje się być wręcz śmiertelną – choć to właściwie lekkie zadraśnięcie. Następnie trzeba przeprowadzić cięcie dalej, aż do momentu, w którym dalsze działanie mogłoby spowodować przecięcie istotnych węzłów w żyłkach. Wtedy boli – ale z każdym dniem serce przyzwyczaja się do nasilającego się rozpaczliwego kłucia. I wtedy trzeba zostawić je na chwilę do regeneracji. Przykleić może malutki plasterek dobrego słowa – żeby dać jakąś nadzieję – drobną, jak najdrobniejszą, jak najmniej dopowiedzianą, w zasadzie sugerowaną jedynie. A później wrócić z nożem i pociągnąć cięcie dalej – wyciąć pierwszy prostokąt powierzchni serca, a następnie szybkim ruchem oderwać go od reszty narządu. Zorientować się, czy przeżyło – jeśli tak – kontynuować zabawę, aż do momentu, kiedy bezbronne i pozbawione jakiejkolwiek nadziei na poprawę swojego losu podda się i pozwoli sobie wbić aż po rękojeść nóż ostrych słów, albo też od razu pociąć je na drobne kawałeczki i wyrzucić – bo po co komu takie serce…
Tacy właśnie jesteśmy… Każdy z nas…
I tylko czasem odzywa się w nas, ludziach, człowieczeństwo.

wtorek, 7 września 2010

Czesław Miłosz: Walc

Już lustra dźwięk walca powoli obraca
I świecznik kołując odpływa w głąb sal.
I patrz: sto świeczników we mgłach się zatacza,
Sto luster odbija snujący się bal.
I pyły różowe jak płatki jabłoni,
I skry, słoneczniki chwiejących się trąb.
Rozpięte szeroko jak krzyże w agonii
Szkło ramion, czerń ramion, biel ramion i rąk.
I krążą w zmrużone swe oczy wpatrzeni,
A jedwab szeleści o nagość, ach cyt…
I pióra, i perły w huczącej przestrzeni,
I szepty, wołanie i zawrót, i rytm.
Rok dziewięćset dziesięć. Już biją zegary,
Lat cicho w klepsydrach przesącza się piach.
Aż przyjdzie czas gniewu, dopełnią się miary
I krzakiem ognistym śmierć stanie we drzwiach.
A gdzieś tam daleko poeta się rodzi.
Nie dla nich, nie dla nich napisze ich pieśń.
Do chat drogą mleczną noc letnia podchodzi
I psami w olszynach zanosi się wieś.
Choć nie ma go jeszcze i gdzieś kiedyś będzie,
Ty, piękna, nie wiedząc kołyszesz się z nim.
I będziesz tak tańczyć na zawsze w legendzie,
W ból wojen wplątana, w trzask bitew i dym.
To on, wynurzony z odmętu historii,
Tak szepce ci w ucho i mówi: no patrz.
A czoło ma w smutku, w dalekich lat glorii
I nie wiesz, czy śpiewa tak walc, czy twój płacz.
Stań tutaj przy oknie i uchyl zasłony,
W olśnieniu, widzeniu, na obcy spójrz świat.
Walc pełza tu liśćmi złotymi stłumiony
I w szyby zamiecią zimowy dmie wiatr.
Lodowe pole w brzasku żółtej zorzy
W nagle rozdartej nocy się otworzy,
Tłumy biegnące wśród śmiertelnej wrzawy,
Której nie słyszysz, odgadujesz z ust.
Do granic nieba sięgające pole
Wre morderstwami, krew śniegi rumieni,
Na ciała skrzepłe w spokoju kamieni
Dymiące słońce rzuca ranny kurz.
Jest rzeka na wpół lodami przykryta
I niewolnicze na brzegach pochody,
Nad siną chmurę, ponad czarne wody
W czerwonym słońcu, błysk bata.
Tam, w tym pochodzie, w milczącym szeregu,
Patrz, to twój syn. Policzek przecięty
Krwawi, on idzie, małpio uśmiechnięty,
Krzycz! W niewolnictwie szczęśliwy.
Rozumiesz. Jest taka cierpienia granica,
Za którą się uśmiech pogodny zaczyna,
1 mija tak człowiek, i już zapomina,
O co miał walczyć i po co.
Jest takie olśnienie w bydlęcym spokoju,
Gdy patrzy na chmury i gwiazdy, i zorze,
Choć inni umarli, on umrzeć nie może
I wtedy powoli umiera.
Zapomnij. Nic nie ma prócz jasnej tej sali
I walca, i kwiatów, i świateł, i ech.
Świeczników sto w lustrach kołysząc się pali,
I oczy, i usta, i wrzawa, i śmiech.

Naprawdę po ciebie nie sięga dłoń żadna,
Przed lustrem na palcach unosząc się stań.
Na dworze jutrzenka i gwiazda poranna,
I dzwonią wesoło dzwoneczki u sań.

(Warszawa, 1942)
(Z tomiku „Ocalenie”, 1945)

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Sól

Czym się wyraża szczęście…
Nieskończonością – ciężko ogarnąć cały zakres pozytywnych odczuć związanych ze szczęściem.
A nieszczęście? Chyba masą – przygniata serce.
Próba wydostania się z pod tego kamienia to bardzo ciężka praca.
Trzeba starać się zapomnieć o powodzie, który nas tam zaprowadził…
A jak to zrobić, jeśli stanowi zbiór planów, zawiedzione nadzieje i pragnienia?
Można, ale trwa długo i bardzo boli…
ZAPOMNIEĆ… I nie znam innej rady.
A póki co… grać, grać, grać… udawać i jeszcze raz udawać…
I tak do momentu, kiedy gra zaczyna być życiem… Wtedy, jeśli człowiek przekonał sam siebie, że przestał być nieszczęśliwy, zaczyna się normalna egzystencja. Chociaż może słowo „normalna” niezupełnie jest tu na miejscu.
A serce – no cóż – lekko zagojone i obłożone kolejną warstwą soli boli tylko wtedy, kiedy draśnie się je jakimkolwiek pozytywnym uczuciem. Bo wtedy sól znowu się do niego dostaje i znowu boli…

czwartek, 5 sierpnia 2010

Barowa pogoda

Taka pogoda, że można robić tylko jedno…
Żeby nie było wątpliwości – to nie jest narzekanie – lubię jak jest chłodno i pada deszcz!!
A fakt, że w taką pogodę można robić tylko jedno, to też prawda.
I zaraz będę dzwonić i dowiadywać się, czy będę to robić…

poniedziałek, 26 lipca 2010

Takie tam

Zbliża się kolejny urlop, który spędzę na zmianę w domu i w pracy.
Absolutnie nie dlatego, żebym nie miała żadnych propozycji wyjazdu… raczej przez moje osobiste lenistwo.
Doszłam do wniosku, że mam bardzo smutne życie. Składa się ono jedynie z pracy i z domu. Najpierw osiem godzin w pracy, później powrót do domu, a następnie sen. I tyle.
I tym, mało optymistycznym akcentem, kończę.

środa, 16 czerwca 2010

Wścieklizna… a można było zaszczepić!

Czytałam gdzieś (prawdopodobnie w Internecie, bo ostatnio to jest moje źródło wszelkich informacji), że ktoś zamarzył sobie o małym, ciemnym i dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, do którego mógłby wejść, krzyknąć niecenzuralne słowo (wiadomo jakie) i wyjść. Rozumiem to marzenie. Sama mam czasem ochotę krzyknąć… Cały czas przebywam z ludźmi, więc ewentualne wokalne popisy mogłyby wprawić ich w pewne zdumienie, nie mówiąc o wnioskach do jakich mogliby dojść, podejrzewam zresztą, niezbyt pochlebnych dla mnie i stanu mojego umysłu. Wyprawy w plener w celu odstresowania się w powyższy sposób też odpadają. Mógłby mnie jednak ktoś zobaczyć, lub usłyszeć, a to mogłoby się skończyć dla mnie pobytem w jakimś zakładzie z ograniczoną możliwością manewrów poza jego murami… a nawet w jego murach.
Cały dzisiejszy dzień miałam ochotę kogoś kopnąć. Nie to, żeby ktoś mi się specjalnie naraził – w żadnym wypadku. Gorzej, sama nie mogę dojść przyczyny tego stanu. Warczałam na wszystkich i do wszystkich. Tak. Już dzisiaj byłam tak uprzejma jak nigdy chyba.
Jestem zła, wściekła, rozdrażniona… najchętniej to bym komuś wlała… bez względu na to czy winny byłby czegokolwiek czy też nie. Chociaż podejrzewam, że najbardziej poszkodowaną osobą w takim starciu byłabym ja. Na wszelki wypadek nie będę tego sprawdzać.
A zresztą. To pisanie nic nie pomaga. Nadal jestem wściekła. Kończę, zanim się domyślę dlaczego. I co gorsza, napiszę to, a później będę na siebie jeszcze bardziej wściekła.

środa, 9 czerwca 2010

Koniec Świata: Dziewczyna z Naprzeciwka

1. Ta dziewczyna z naprzeciwka modli się co noc,
nie wierzy w nic, w żadną magiczną moc,
nie wierzy w nic, w żadną magiczną moc ,
czerwone w oknach ma firanki jedna na cały blok.

Ta dziewczyna z naprzeciwka je tabletki na sen,
nie może spać, ogląda „Życie jak sen”,
nie może spać, ogląda „Życie jak sen”,
ostatnio często ją tu widzę kiedy wychodzi z psem.


Ref. Pół miasta myśli o niej,
kiedy zasypia i gdy budzi się co dzień.
Pół miasta myśli o niej,
kiedy zasypia i budzi się co dzień.

2. Ta dziewczyna z naprzeciwka życie dobrze zna,
lubi to samo co ja: „Czterech pancernych i psa”,
to samo co ja: „Czterech pancernych i psa”,
kiszoną z worka je kapustę i śpi do późna jak ja.
Ta dziewczyna z naprzeciwka siedem grzechów ma,
przez siedem dni swe serce dzieli na dwa,
przez siedem dni swe serce dzieli na dwa,
mokry od deszczu w przedpokoju wisi jej czarny płaszcz.

Ref. Pół miasta myśli o niej,
kiedy zasypia i gdy budzi się co dzień.
Pół miasta myśli o niej,
kiedy zasypia i budzi się co dzień.

środa, 26 maja 2010

OT.TO Dwuznaczne wyznanie

To takie wszystko było dziwne, nic nie zapowiadało jej
Ani jaskółki, ni motyle, ani od pogody spec.
A nadciągnęła tak znienacka jak z bezchmurnego nieba grom
A objawiała się przelotnie w zapachu traw i drżeniu rąk.

Mi nie minie miłość do ciebie, miłość mi nie minie
Mi nie minie miłość do ciebie jak przelotny deszcz.
Mi nie minie miłość do ciebie miłość mi nie minie
Mi nie minie miłość do ciebie, przecież o tym wiesz.

Gdy jesteś obok świat się kurczy, bo całym światem jesteś ty
Nic mi nie trzeba jesteś ze mną, tak się spełniają moje sny.
Każdą chwilę tak rozciągam, by trwała miesiąc albo rok
I nie wiem kiedy wschodzi słońce, a kiedy nas spowija mrok.

Mi nie minie miłość do ciebie, miłość mi nie minie
Mi nie minie miłość do ciebie jak przelotny deszcz.
Mi nie minie miłość do ciebie miłość mi nie minie
Mi nie minie miłość do ciebie, przecież o tym wiesz.

Zanim wyjdziesz gdzieś już czekam, czekam już na powrót twój
Czas się ciągnie w nieskończoność, że fizyczny czuję ból.

Mi nie minie miłość do ciebie, miłość mi nie minie
Mi nie minie miłość do ciebie jak przelotny deszcz.
Mi nie minie miłość do ciebie miłość mi nie minie
Mi nie minie miłość do ciebie, przecież o tym wiesz.
Ale miłość minęła…

Tak ma miła mnie mamiła, mamiła mnie ma miła
Tak ma miła mnie mamiła, mamiła mnie ma miła
Po co były jej te miłosne aluzje, ma miła mnie zostawiła
Z żalu zjem żaluzje, z żalu zjem żaluzje.

piątek, 7 maja 2010

Maanam: Wyjątkowo zimny maj

Dzień za dniem pada deszcz
Słońce śpi, nie ma Cię
Jest mi bardzo, bardzo źle
Zimny kraj, zimny maj
Koty śpią, miasto śpi
Czarodziejskie śnią się sny

W moim śnie, cudownym śnie
Tylko kocham, kocham, kocham
Bawię się, laj laj, laj, laj

W moim śnie, cudnym śnie
Przez zieloność wolno płyniesz
I do brzegu zbliżasz się
Cudny kraj, cudny maj
Słońce mruży twoje oczy
Gdy całujesz, pieścisz mnie

niedziela, 25 kwietnia 2010

Z życia wzięte… 6…

Pierwsza

Dialog mój z Krystiankiem:
– Wejdę na nk. Mogę? – Krystiano
– Jasne – to ja – pośmiejemy się z Twoich znajomych.
Krystiano wszedł na Naszą Klasę. Otworzył zakładkę ze znajomymi.
– No to z kogo się najpierw pośmiejemy? – Zapytał, krztusząc się ze śmiechu.
Jestem pierwszą osobą w jego znajomych…

My się tylko bawimy… ;p

Na naszym biurku przyczepiony jest plakat (w miejscu nie do obejrzenia przez zwykłych klientów), który przedstawia dwa tygryski. Tygryski są bardzo sobą zajęte i prawdopodobnie kolejne zdjęcie nie nadawałoby się do powieszenia bez obrażania moralności.
Krystiano zobaczył plakat. Nie uwierzył. Popatrzył jeszcze raz. Dalej nie wierzy.
Asiątko widząc minę Krystianka (18 lat) wyjaśniła mu, że tygryski się bawią.
Zapadła cisza.
– Ty też się tak bawisz, Asiu? – zapytałam.
Wywołało to oczywiście ogólny wybuch śmiechu.
Nieobecny przy tym Daniel – stażysta wrócił akurat w momencie, kiedy żadne z nas nie było w stanie rozmawiać. Wrócił z łazienki, gdzie akurat wylewał z wiadra wodę z resztkami gipsu  pomagając sobie łyżką w miejscach, gdzie gips bardziej przywarł do ścianek (dłuuuga historia i w zasadzie bez związku). Krystiano zaoferował się pójść i umyć łyżkę w pokoju socjalnym, mówiąc, że idzie „się bawić”.
– Tak sam? – Zapytałyśmy.
– Łyżkę będzie miał do towarzystwa – powiedział niczego nieświadomy Daniel, co wywołało ogólny paraliż jakiegokolwiek zachowania – zresztą, mogę iść z tobą – dodał…


Najważniejsze są instrukcje

Rozwiązywaliśmy z Krystiankiem zadania w necie. Zadania były podzielone w zależności od kategorii, której dotyczyły. W związku z tym, że niektóre rozwiązaliśmy razem zaczęliśmy się sprzeczać, czyja większa zasługa. Brzmiało to mniej więcej tak:
– Ale te, to razem robiliśmy! – Ja.
– Tak, razem! Ja robiłem, a ty leżałaś na łóżku! – Krystiano.
– Tak, ale mówiłam ci, co masz robić…
Za jakiś czas Krystiano stwierdził, że nauczy mnie tworzyć strony internetowe i instalować je w necie (zaiste, wielka jest Jego wiara we mnie).
Opowiadając to Asiątku mogłabym spokojnie tylko odwrócić osoby w powyższym dialogu, bo brzmiało to tak:
– Tym razem, to on leżał na łóżku i mówił co mam robić…

niedziela, 18 kwietnia 2010

Remont…

Jak ja nienawidzę remontów…
To coś strasznego…
W związku ze straszliwą katastrofą, która nastąpiła w Walentynki (opisałam to 16 lutego), a objawiła się zalaniem naszego mieszkania, zmuszeni byliśmy zrobić remont.
Właściwie mogliśmy go nie robić, bo przecież można żyć nawet z zalanym sufitem (czytaj: w żółte plamy) ale to niezbyt urocze jest. Powiedziałabym nawet, że w ogóle nie jest urocze.
Aktualnie remont jest w takcie.
Wygląda to w ten sposób, że wszystkie rzeczy, z całego mieszkania, zostały przeniesione do dużego pokoju. Nic nie można znaleźć, bo nie wiadomo, w którym miejscu potrzebna rzecz się znajduje. Mały pokój jest w zasadzie nie do użytku – ponieważ meble zostały poprzestawiane w urągający zdrowemu rozsądkowi sposób – to w ramach przygotowania do malowania.
Maskara.
Całe szczęście kuchnia i łazienka już po remoncie – więc błyska jakaś iskierka nadziei, że w innych pomieszczeniach remont też się kiedyś skończy (niby to oczywiste, ale jak patrzę na ten bałagan, to jakoś przestaję w to wierzyć).
Dzisiaj umyłam 10 000 kieliszków (stoją w kuchni w ramach dekoracji…), każdy z innej parafii… Za późno rozmawiałam o tej akcji z Asiątkiem, bo podsunęła mi pomysł, żeby część wytłuc… niestety już po wykonaniu przeze mnie tej galerniczej pracy…

piątek, 26 marca 2010

Ciężki tydzień…

Co za tydzień… I na dokładkę jeszcze się nie skończył…
Wczoraj powiatowy etap II Konkursu Slawistycznego, dzisiaj spotkanie z pisarzem (promocja książki) – Stefanem Dardą. A najlepsze będzie jutro – Noc z Andersenem – międzynarodowa akcja czytania dzieciom połączona z nocowaniem dzieciaków poza domem (za to w naszej firmie).
Na konkursie zawiódł sprzęt – były prezentacje multimedialne, niestety komputer, którym dysponowaliśmy obsługiwał tylko dwie z pięciu prezentacji. Pożyczony z zaprzyjaźnionego urzędu  laptop, dla odmiany, obsługiwał pozostałe trzy, nie czytając tamtych. W związku z tym około godziny spędziłam na przełączaniu projektora pod odpowiednie komputery w zależności od tego, która prezentacja była, przez który komputer obsługiwana. Dawno już tak się nie zestresowałam.
Dzisiaj to w zasadzie spokojnie. Spadło na mnie robienie zdjęć, ale że zawsze to na mnie spada (z dwóch względów – 1. posiadam własny aparat, bo nasz służbowy to… bez komentarza, 2. skoro to mój aparat, to ja robię zdjęcia) jakoś się specjalnie tym nie przejęłam. Zrobiłam sobie nawet chwilę przerwy i poszłam posiedzieć na kanapie z nogami na ławie.
Co do jutra to… impreza zaczyna się o osiemnastej i to właśnie wtedy napadnie nas zgraja dwustu dzieci. Do 19 zdołają się zakwaterować – ale firma jeszcze będzie stała w posadach. Następnie będą gry, zabawy i niespodzianka. Tak koło 22 setka dzieciaków opuści nasze skromne progi, natomiast pozostałe pójdą spać, wykończywszy nas wszystkich wcześniej do granic możliwości. Zawleczemy się wtedy na kanapę, która dzisiaj służyła mi swoją gościnnością i będziemy dogorywać, co będzie przerywane jedynie kolejnymi skargami dzieciaków wymalowanych pastą do zębów. Jeszcze mogą nas spotkać inne, niespodziewane atrakcje, których wolę nie przytaczać, ze względu na możliwość skuszenia losu.
Marudzę… Nie wiem, jak to się uda, ale na dwóch poprzednich imprezach było bardzo miło i wesoło. Na pierwszą Noc z Andersenem przygotowałam się bardzo dokładnie, biorąc materac, śpiwór i wszelkie potrzebne, moim zdaniem, rzeczy. Przed następną Nocą zweryfikowałam swoje potrzeby uznając, że wezmę tylko kocyk – w razie gdyby rano było zimno. Wiem już z doświadczenia, że spać nie będziemy. Na tą jutrzejszą, trzecią, też zabieram kocyk jedynie. No może dwa kocyki… ;p

środa, 10 marca 2010

Maryla Rodowicz: Polska Madonna

Madonno, Polska Madonno
Panno z dzieckiem mów
Jak ty sobie radzisz
Nocą wśród złych snów?

Madonno, Polska Madonno
Skąd masz pieniądze na czynsz
Czy cię nie przeraża
Pająk albo mysz?

 
Damy ci kwiatek na święto kobiet
Czapkę na bakier i polski obie
Damy ci wódki i bilet do kina
Kace i smutki i dwóje na szynach
Damy przyrzeczeń starych tysiące
I niedorzecznie małe pieniądze
Damy ci bełkot i stracha w polu
A dla małego miejsce w przedszkolu
 

Madonno, Polska Madonno
Panno z dzieckiem mów
Jak ty sobie radzisz
Nocą wśród złych snów
Madonno, Polska Madonno
Pusto w łóżku twym
Jaki w twojej głowie
Śpiewać musi rym
 

Damy ci kwiatek na święto kobiet…
Byle do nocy, byle do jutra
Tłucze się w tobie litania smutna
Sen cię otuli jak łaska boska
Polska Madonno, Madonno Polska
Sen ci daruje szminkę francuską
Piersi okryje szkarłatną bluzką
Sen ci daruje nadzieję płoną
Polska Madonno, Madonno Polska

Słowa: Agnieszka Osiecka

wtorek, 9 marca 2010

Dzień Kobiet 2010


…A że Pan Bóg ją stworzył, a Szatan opętał, 
odtąd jest na wieki i grzeszna, i święta. 
I zdradliwa, i wierna, i dobra, i zła,   
i rozkosz, i rozpacz, i uśmiech, i łza.   
Początek i koniec – Kobieta…

Julian Tuwim

niedziela, 7 marca 2010

Franek Kimono: Nie wiem czy wytrzymasz ze mną mała

Nie wiem czy wytrzymasz ze mną mała
Czy nie pękniesz przy mnie finansowo
Jako niezły towar jestem w cenie
Musisz się natyrać dla mnie zdrowo
Pewna wiedźma z fusów od herbaty
Wywróżyła mi karierę akrobaty
A dziewczynka mała, pulchna i bogata
W finansowych będzie siedzieć tarapatach


Ja za karę będę groził jej paluszkiem
Lub w nagrodę będę drapał ją za uszkiem
Ty mała świntuszko, ty żółta kaczuszko
Wytargam cię za uszko, bogata dziewuszko

 
On za karę będzie groził mi paluszkiem
Lub w nagrodę będzie drapał mnie za uszkiem
Ty mała świntuszko, ty żółta kaczuszko
Wytargam cię za uszko, bogata dziewuszko
 

W konstelacjach gwiezdnych na niebie
Przeznaczony jestem dla ciebie
Wywróżono mi już z fusów od herbaty
Że mnie porwie kociak stary lecz bogaty
Będę mógł się wreszcie sprzedać artystycznie
Urządzony będę też ekonomicznie
Słodkie życie, elegancja plus reklama
Talent talent – bitte platit moja dama
 

Ja za karę będę groził jej paluszkiem
Lub w nagrodę będę drapał ją za uszkiem
Ty mała świntuszko, ty żółta kaczuszko
Wytargam cię za uszko, bogata dziewuszko
 

On za karę będzie groził mi paluchem
Lub w nagrodę będzie drapał mnie za uchem
Ty mała świntucho, ty żółta kaczucho
Wytargam cię za ucho, bogata dziewucho

poniedziałek, 1 marca 2010

Neo-Nówka: Że

To nie kaczka dziennikarska
ani żaden mit,
że na każdej szpalcie w prasie
mamy nowy hit.
To ideał sięgnął bruku -
- autentycznie, fakt.
Otwieram gazetę,
a tam piszą tak…


Że nad morzem wieje chłodem i że ciągle dżdży.
Że gdzieś dziki weszły w szkodę i że szkoda w nich.
Że truskawki zjadły mszyce, no a mszyce szpak.
Że sukcesów nie ma w piłce od trzydziestu lat.

Że na wczasy za granicą rzadko kogo stać.
Że kibice na ustawkach lubią w mordę lać.
Że publiczne nasze media ciągle są na smyczy.
Że się poziom wody podniósł na rzece Baryczy.
Że afera jedna, druga, trzecia musi być.
Że się ręce kleją władzy i że władza ich.
Że ten, co był komunistą, teraz chodzi z tacą.
Że ty możesz kupić wszystko, tylko powiedz, za co.
Nananana, nanananana, hej!
Nananana, nanananana, hej!
Nananana, nanananana, hej!
Nananana, nanananana…
 

Ciągle źle i niedobrze,
oni piszą tak.
My wierzymy, że od jutra, że za godzinę, że za sekundę, że za minutę
zaczną pisać tak…
 

Że zakwitły pomarańcze i przestało lać.
Że polityk, lekarz, dekarz nie chce w łapę brać.
Że telefon bez podsłuchu to normalna rzecz.
Że uprzejmy jest od dzisiaj osiedlowy cieć.
Że sumienia mamy czyste, no a pracy w bród.
Że nie narzekamy wreszcie na stan polskich dróg.
Że opony pod urzędem nikt dziś nie podpalił.
Że nareszcie za granicą jest się czym pochwalić.
Że na bani samochodem nie pojechał nikt.
Że deficyt budżetowy nagle sobie znikł.
Że na dworcach kolejowych pachnie już fiołkami
i nareszcie dumni z tego, że jesteśmy Polakami!
Nananana, nanananana, hej!
Nananana, nanananana, hej!
Nananana, nanananana, hej!
Nananana, nanananana, hej!

niedziela, 28 lutego 2010

Strefa Mocnych Wiatrów: Czarny Anioł

Chcesz wiedzieć skąd w sercu mym jest tyle nienawiści
I czemu przed świtem koszmary budzą mnie
Dlaczego na grzbiecie głębokie mam blizny
I jestem nieufny jak zaszczuty pies? Posłuchaj więc
To było wczesną wiosną 15 lat temu
Mieszkałem nad rzeką, pod lasem stał dom
Me siostry i matka czekały na brzegu
Bom wrócić miał z ojcem z połowu na ląd
Kiedyś stanę oko w oko z wrogiem mym
Zemsta jest po latach słodka jak krew
Gdy przyjdzie czas, nie zadrży ręka mi
Śmierć za śmierć!
Gdy ojciec zobaczył słup dymu nad lasem
Przeżegnał się tylko i tak do mnie rzekł
„Pamiętaj mój synu cokolwiek się stanie
Ty dalej żyć musisz by pomścić mą śmierć”
I pobiegł z orężem wnet zniknął mi z oczu
Choć lat miałem 10 nie zdławił mnie strach
Zabrałem łuk i strzały, łódź skryłem w sitowiu
Pod dom się skradałem jak wąż pośród traw
Kiedyś stanę oko w oko…
Widziałem jak ojciec zginął walcząc dzielnie
Mych sióstr pohańbionych krzyk słyszę do dziś
Gdy jeden z oprawców zdarł z matki odzienie
Napiąłem cięciwę, nie chciałem już żyć
Lecz strzała chybiła, znaleźli mnie w trawie
I bili rzemieniem aż krwią spływał grzbiet
Kazali mi patrzeć jak gwałcą mą matkę
Omdlałem a nocą ocucił mnie deszcz
Kto mi powie jak ugasić wielki ból
Wznoszę ręce oczy pełne mam łez
Czarny anioł zmienił serce moje w lód
Śmierć za śmierć!

Teraz stoję oko w oko z wrogiem mym
Zemsta jest po latach słodka jak krew
Już nadszedł czas miecz w piersi bestii tkwi
Śmierć za śmierć!

niedziela, 21 lutego 2010

Strefa Mocnych Wiatrów: Pieśń skazańca

W kajdanach poprzez miasto
Strażnicy wiodą mnie
Kobiercem mym dziś szafot
A panną młodą śmierć
W żylastych dłoniach kata
Potężny topór lśni
Za chwilę jego ostrze
Wymierzy karę mi

Już widzę ją
Uśmiecha się
Blada jak szron
My Lady Death
I czuję jak
Jej zimny dech
Na wskroś jak miecz
Przeszywa mnie
My Lady Death

Za gwałty i grabieże
I mój korsacki fach
Żałuję niezbyt szczerze
Bom przygód tysiąc miał
Kompanów miałem dzielnych
A każdy był jak brat
Tam w Hilo razem ze mną
Dziś w kości będą grać

Już widzę ją…
Wtem z tłumu gapiów dobiegł
Kobiecy głośny szloch
„Mój Boże, taki młody
O Panie ocal go!”
Lecz na nic tu błagania
Zapłacić trzeba krwią
„Czyń kacie swą powinność”
Ostatnie słowa brzmią
Już widzę ją…

słowa: Darek „Grzywa” Wołosewicz
muzyka: Darek „Grzywa” Wołosewicz, Darek Adamczyk

środa, 17 lutego 2010

Będziemy bogate… :) 2

Dzisiejszy wpis jest kontynuacją Będziemy bogate…:) z 04.02.2010 r.
Wspominałam, że otwieramy z Asiątkiem interes, który będzie polegał na sprzedaży „Wody Mądrości ze Świątyni Rozumu”.  Fortuna wyraźnie nam sprzyja, ponieważ złoża powiększają się nam w zastraszającym tempie. W naszym pokoju powstało jeszcze kilka mokrych plam (każda z wyraźną tendencją wzrostową). Zaczyna nam brakować naczyń – z całej firmy pozbierałyśmy wiaderka, miseczki, flakony na kwiaty, śmietniki… ostatnio wyrwałyśmy nawet garnki z pokoju socjalnego. Reszcie pracowników delikatnie zasugerowałyśmy spożywanie jedynie posiłków smażonych (patelnia się, póki co, ostała), a w bliskiej przyszłości pomyśleć nad kateringiem.
Mało tego… rzeczona fortuna to nawet musi nas kochać. Znaczy mnie bardziej – Asiątko trochę mniej. Już wyjaśniam dlaczego. W walentynki otrzymałam od losu prezent w postaci złóż Wody Mądrości w domu!!! Teraz siedzę i słucham kropel wody, które rytmicznie uderzają w miseczki i wiaderka poustawiane w kuchni i w pokoju. Ten dar od losu spowodowany jest również uprzejmością zarządu Spółdzielni Mieszkaniowej, który nie widział potrzeby usuwania z dachu mojego bloku śniegu. Z innych dachów też nie, więc podejrzewam dużą konkurencję w produkcji cudownej wody.
Następną działalność, której się podejmiemy, to będzie wróżenie przyrody. Pierwszą wróżbę zafunduję Wam gratis – teraz uwaga, będę wieszczyć!
Już niedługo będzie odwilż (rzadko spotykane zjawisko po zimie), wszystkie góry śniegu roztopią się (niesamowite następstwo – czyż nie?), a spływająca woda zaleje ulice, place i budynki (nieprawdopodobne!). Straż nie będzie nadążała z wypompowaniem wody z piwnic. Nastąpią podtopienia, a późną wiosną nastanie czas generalnych remontów, osuszania ścian i malowania.
Wróżbę dedykuję tym, którzy potrafią sprawić, by się nie spełniła. Zróbcie mi na złość… ;p

sobota, 6 lutego 2010

Budka Suflera: Ratujmy co się da

Za horyzontem wielka korona gór
Na karoserii różowieje kurz
Odsuwasz dach, w rękę łapiesz wiatr
Powiedz prawdę, ile lat mnie kochasz?
Droga ucieka, noga już ciężka jest
Opór decha i z oczu znika sen
Będzie nam najbliższych czasem brak
Spalone mosty to najlepszy w życiu start

Ratujmy co się da
Obróćmy jeszcze raz
Kalejdoskop
 

Wóz tnie powietrze, jak nóż weselny tort
W najbliższym mieście każę obudzić dzwon
Za marzenia słono płaci się
Lecz życie tak niepowtarzalne jest
Wyciągasz palce wtedy, gdy zmieniam bieg
Gdzieś zniknął pancerz, który krępował mnie
Wolność ma tak śmiesznie słony smak
Mnie też żal tamtych, zakręconych lat
Ratujmy co się da
Obróćmy jeszcze raz
Kalejdoskop
 

Pamiętam, jak do miasta raz zjechał na dzień wielki cyrk
Po przedstawieniu byłaś zła
Bo chciałem w świat z cyrkiem iść
Na karuzelę musiałem cię wziąć
By pęd osuszył ci łzy
Tunel miłości jak noc objął nas
Pocałowałaś mnie tam pierwszy raz
Obiecywałaś pół nieba mi dać
Wyjechał cyrk, a ty z nim zniknęłaś
Odrosła trawa, gdzie stał diabelski młyn
Po czterech latach wróciłaś, ale z kimś
Wnet zrozumiałem, że ja tylko tracę czas
I wyjechałem, by pokazać na co mnie stać
 

Co za historia, w powietrzu wisi kicz
W promieniach słońca blacha jak złota lśni
Każdy nit w silniku cały drży
Wszyscy pragną szczęśliwego końca
Twoja sukienka przed czasem zdradza mi
To, co mnie czeka być może jeszcze dziś
Przez dziesięć lat wyśniłem dzień po dniu
Wielką ucieczkę, najdłuższą drogę do twych…
Za horyzontem niepewność czeka nas
Gnamy jak pocisk prosto w objęcia dnia
Odsuwasz dach i w rękę łapiesz wiatr
Powiedz mi prawdę, ile lat mnie kochasz!

piątek, 5 lutego 2010

Będziemy bogate… :)

Pięknie, po prostu pięknie…
Najpierw zima zmroziła wszystko dokumentnie, teraz lekka odwilż. Niby wszystko normalnie, ale nie wytrzymał tego dach naszej firmy. W naszym pokoju jest wielka, mokra plama na pół sufitu, z której w regularnych odstępach czasu spadają krople wody niewątpliwe dokładnie przefiltrowane. Dobro spadające ze stropu zbiera się w kilku naczyniach malowniczo rozstawionych na pościelonych pod plamą workach na śmieci. Widok rzadko spotykany jak na placówkę kulturalno-oświatową. Na meble też musiałyśmy znaleźć nowe miejsce – w starych uległyby permanentnemu prysznicowi. Aktualnie wystrój wnętrza jest bardzo oryginalny… żeby nie powiedzieć nowatorski…
W drugim pokoju, dla odmiany, zalana jest ściana. Próbowaliśmy nawet zinterpretować kształt – takie wróżenie jak na andrzejki – ale nic nam z tego nie wyszło. Plama jest plama – tylko i wyłącznie.
Obie plamy wykazują tendencje wzrostowe. Ta w naszym pokoju trochę mniejszą, bo jest stale obserwowana, natomiast ta w drugim pokoju wyraźnie nie posiada odrobiny przyzwoitości.
Ze strony koleżanek z pracy doczekałyśmy się współczucia. Nie potrzebnie. Już mamy plan aby zebraną w licznych naczyniach wodę sprzedawać jako „Wodę Mądrości ze Świątyni Rozumu”.
Jeśli odwilż się przedłuży to już tej wiosny będziemy bogate :)
Tak, tak Asiątko… otwieramy interes… ;p