środa, 11 grudnia 2013

To tylko ze względu na dzisiejszą datę ;)



Po drugie jest zimno – co nie powinno stanowić (i nie stanowi) niczego dziwnego w grudniu, ale ostatnio do dobrego tonu należą tego typu stwierdzenia ;)
Po trzecie… nic ;)

To by było na tyle ;)

piątek, 4 października 2013

Z życia wzięte... 15...

***

- I co Edyta, były książki dla mnie? Pamiętasz jakie? - Marta
- Pamiętam, Prus i Leśmian. Nie znalazłam. - ja
- A po co ci te książki? - Marcin do Marty
- Do palenia w piecu! - ironicznie Marta
- Ale dlaczego Prus i Leśmian? - Marcin
- Bo się najlepiej palą! - Marta

***

Ja i Szwagier na balkonie, wygonieni przez zgubny nałóg. Koniec września, jakoś po 22 godzinie, raczej zimno. My niejako z przymusu (chociaż mogliśmy nie palić i nie wychodzić), Marcin wyszedł do towarzystwa (z własnej woli).
Stoimy, gadamy, zimno jest. W pewnym momencie Marcin z wyraźnym wyrzutem:
- Zimno tu!
- To po coś tu przylazł? - Szwagier

***

Nadal na balkonie.
- Które to twoje okno? - Szwagier zagaduje Marcina, żeby ten zapomniał, że mu zimno...
- A masz RPG?
- A co to jest?
- Taka broń. Na ramieniu się układa i strzela.
- A po co mi to do oglądania twojego okna?
- Bo trzeba rozwalić pół tego bloku, żeby zobaczyć moje okno.

***

Jak się chłopaki chcieli „zmenelić...”
Ponad rok temu to było, bo ubiegłego lata w sierpniu. Wracałyśmy z Martą z wojaży dalekich po odwiedzinach u mojej siostry i jej brata, którzy w całości stanowią małżeństwo. Pociągiem wracałyśmy. Nie trafiłyśmy na żadne zastoje, spóźnienia ani inne tego rodzaju niespodzianki, ale i bez tego podróż pociągiem, przez prawie całą Polskę, trwała ponad 7 godzin. A później jeszcze 1,5 godziny busikiem. W czasie gdy my podziwiałyśmy piękne polskie krajobrazy szybko zmieniające się za oknem wagonu, nasi koledzy (M., S. i T.) postanowili, że muszą koniecznie zrobić imprezkę inną niż wszystkie. My wracałyśmy, a oni co jakiś czas dzwonili z zapytaniem, gdzie już jesteśmy i czy ewentualnie piszemy się na rzeczoną imprezkę... Bez względu na miejsce pobytu, które zmieniało się wraz ze zmianą lokalizacji pociągu, odpowiedź na drugą część pytania była jasna – „nigdzie się dzisiaj nie wybieramy”. W końcu jak się cały dzień spędzi w podróży, to się marzą tylko prysznic i łóżko.
Natomiast nasi koledzy... postanowili, że się zmenelą, bo tak raz na jakiś czas należy się sponiewierać, zchamić (przychodzi mi nawet do głowy słowo „zbrukać”, którego na pewno nie użyli), więc postanowili, że pójdą „pić w krzaki nad Bugiem”. Po podjęciu tej decyzji poszli nabyć alkohol, który im pomoże w tej „menelizacji”, odwiedzili więc monopolowy i nabyli... tequilę!!! Za niecałą stówę ją nabyli... A do tego plastikowe kubeczki (chyba żeby zatrzeć niewłaściwość tequili w „menelizacji”). Następnie udali się we wcześniej upatrzone miejsce, gdzie spożyli po dwa „kieliszki” trunku...
Nie były to luksusowe warunki, raczej idealnie pasujące do procesu „menelizacji”. Miejsce wykorzystywane już wcześniej przez osoby, których nie fanaberie, a raczej koleje życia zmusiły do wybrania takiej lokalizacji. Rzeka, która, być może dawniej „toczyła swe błękitne fale przez zielone równiny Polesia”, aktualnie stanowiła jedynie „rzekę”. No i, podobno, zapach, któremu daleko było do upajającego aromatu fiołków... Chociaż, podobno, intensywnością nadrabiał brak „fiołkowatości”...
Wobec tak niesprzyjających warunków M. stwierdził (nie bacząc na wcześniejsze postanowienia):
- A co ja menel jestem, żeby w krzakach pić? Idziemy do mnie do domu!
- Nie, nie idziemy do ciebie do domu! Idziemy do ciebie na działkę, bo tam jeszcze nie byliśmy! - powiedział T. rozpaczliwie broniąc resztek pomysłu z „menelizacją”
Jak powiedzieli, tak zrobili. Opuścili gościnne krzaki nad Bugiem i poszli menelić się (na mniej hard poziomie) tequilą (!?) na działkę. W drodze do upatrzonego celu wstąpili jeszcze garażu M, który był na trasie ich wędrówki, aby w zacisznym miejscu uzupełnić poziom płynów w organizmie oraz zdobyć kolejny level „menelenia”.
Działki przywitały ich lekkim szumem liści, zapachem dojrzałych owoców tuż przed zerwaniem oraz mamą M, która właśnie wracała z miejsca, gdzie oni podążali, a której stanowczo nie chcieli spotkać. Szybko przeformowali szyki i S. z T. (jako osoby nieznane mamie M.) poszli normalną ścieżką, mijając rzeczoną mamę M. z uprzejmymi uśmiechami (być nawet „dzień dobry”, ale tego nie wiem), natomiast M. wybrał drogę dłuższą, ale na pewno dla niego bezpieczniejszą, pokonując kilkadziesiąt metrów, więcej ale za to bez spotkania „oko w oko” z mamą, która mogła mieć kilka uwag co do jego (i kolegów) planów związanych z działką. Pod bramką okazało się, że M. nie ma przy sobie kluczyków do działki. Propozycja, aby poprosić o nie mamę M., która nie może być daleko, padła równie szybko, jak się pojawiła... Pozostało tylko wykorzystać zdolności nabyte w dzieciństwie i pokonać siatkę górą... Co też chłopcy uczynili. Ogrodzenie, ani bramka, nie były obliczone na korzystanie z nich w sposób alpinistyczny, więc podczas pokonywania ich przez kolegów chybotały się niemiłosiernie, co wystawiało na szwank ich obliczenia związane z bezkolizyjnym pokonaniem siatki. W końcu się udało...
Dumni z pokonania ostatniej przeszkody stojącej na drodze do upatrzonej lokalizacji zabrali się w końcu chłopcy do zajęcia, które miało być celem wieczoru. Po ukończeniu celu wieczoru... trzeba się było wydostać... Ach, jakże trudna bywa droga życia, jak wielkie stawia przed nami wyzwania i bariery nie do pokonania... Przed nimi postawiła wspomniane wcześniej ogrodzenie, do którego nadal nie mieli klucza, a które po spożyciu „celu dnia” nie stało się mniej trudne do przebycia. No, może chłopcy nabrali więcej straceńczej odwagi, ale na pewno nie poprawili kondycji, czy tym bardziej, orientacji... Ale... raz kozie śmierć!
S. wlazł na bramkę, która chybotem swym nadwyrężała, i tak już wątłe, równowagę i zdolność koncentracji wspomnianego S. Następnie z niej zeskoczył, więc, już wolny, oczekiwał reszty towarzystwa...
Zaś reszta towarzystwa uznała, że skoro ten się tak biedny umęczył, to oni nie będą frajerzy i przeskoczą do sąsiadów, bo może sąsiedzi przewidzieli możliwość podróży działka-ścieżka inną drogą niż bramka. Okazało się jednak, że sąsiedzi nie przewidywali... i najwyraźniej mniej sobie tego życzyli niż rodzice M., bo ogrodzenie było wyższe i mniej przystosowane do alpinistyki... Po kilku próbach udało im się jednak pokonać niewdzięczną przeszkodę i wolni oraz szczęśliwi, po wykonanym zadaniu, opuścili działki...
Jednakże podsumowania imprezki dokonała mama M. skarżąc się M na chuliganów, którzy stratowali trawę na działce ich i sąsiadów. Oburzony M obrzucił zaocznie „chuliganów” epitetami oraz różnymi życzeniami, które nie nadają się do powtarzania...
Tak to właśnie chłopaki postanowili się „zmenelić”...

czwartek, 5 września 2013

I po urlopie...

Urlop się skończył.
Pierwszy tydzień ma się ku końcowi, a ja czuję się tak, jakbym nie była na żadnym urlopie. To już w lipcu byłam bardziej wypoczęta. Ciężko się jednak przystosować z powrotem do pracy.
I to nie tak, że moja praca jest strasznie ciężka.
Chyba po prostu jestem zmęczona codziennością…

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Urlop 2013

Dzisiaj minął pierwszy dzień mojego wakacyjnego urlopu. W sumie to nie tak do końca minął, bo zostało jeszcze kilka godzin i nie wiadomo co się może wydarzyć.
W każdym razie w ramach otwarcia dni wolnych od pracy spałam do 14 (marnuję wolne? – nie, nie marnuję, moim zdaniem każdy powinien robić na urlopie to co lubi, a nie to co myślą inni). Później jednak wstałam. A o 15 poszłam na spacer. Baardzo długi, bo 5 km w jedną stronę, a drugich tyle z powrotem. Trochę jestem zmęczona, ale co tam :)
Na jutro też mam ciekawe (moim zdaniem) plany, przy czym akurat spanie do 14 nie wchodzi w ich zakres, bo muszę wstać bardzo wcześnie (około 6). Za to w środę, kto wie ;)

czwartek, 11 lipca 2013

Za dwa tygodnie sześciolecie ;)

Za dwa tygodnie (dokładnie) mój blog będzie obchodził 6 urodziny.
Popatrzyłam sobie na statystykę.
Okazuje się, że przez pierwsze pół roku napisałam więcej postów niż w ciągu jakiegokolwiek roku później.
Wygląda to następująco:
2013 (9) – z lipcem włącznie
2012 (24)
2011 (21)
2010 (42)
2009 (44)
2008 (43)
2007 (84) – od lipca do grudnia (włącznie)
Jednak kiedyś bardziej mi się chciało pisać ;)

piątek, 28 czerwca 2013

I ostatni tydzień czerwca 2013

Napisałam tytuł posta i patrzę na niego. Jakieś zawieszenie procesów myślowych… Mogłabym opisać miniony miesiąc, co byłoby nawet logiczne, sądząc po tytule, ale właściwie nie wiem, czy mogę to zrobić. I dochodzę do wniosku, że nie bardzo. Trzeba mieć umiar w dzieleniu się życiem prywatnym. Zwłaszcza, jeśli to życie prywatne dotyczy też innych osób ;) 
Czyli napisałam kolejny post o niczym…
Zakończę więc to dzieło… Tak. To dobry pomysł.

niedziela, 2 czerwca 2013

Pierwszy tydzień czerwca 2013 :)

Szykuje się bardzo skomplikowany tydzień. Najpierw dwa dni szaleńczych przygotowań, później wielki finał, po którym będziemy zapewne czuły się jak konie po westernie. A w czwartek mam w planach pakowanie się przed piątkową podróżą. Cały piątek będę pokonywała drogi i bezdroża Polski (jako pasażer) aby późnym wieczorem stawić się na jej drugim końcu. W sobotę jakaś niezwykle istotna konferencja, w niedzielę będę się lansowała, w poniedziałek znowu podróż przez całą Polskę. A we wtorek może pójdę do pracy… a może nie pójdę ;) Na wszelki wypadek urlop zaznaczę do wtorku włącznie ;)
To tak tylko napisałam, żeby nie zapomnieć, co po kolei ;)

piątek, 5 kwietnia 2013

Kwiecień 2013

Już dawno nie było tak uroczego kwietnia…
Śnieg po pas i ciągle sypie. Zima sobie przypomniała, że miała być. Ale w końcu jakieś święta w roku muszą być białe. Tym razem padło na wielkanocne.
Podsumowując: wiosna jest, święta były białe, śnieg leży nadal i ciągle jest go więcej…
Ale w związku z tym, że obiecałam nie marudzić na pogodę, to nie będę marudziła…

środa, 2 stycznia 2013

Sylwester 2012 r.

Przy okazji Sylwestra dokonałam pewnego ciekawego spostrzeżenia.
Wiadomo jak to jest przed/w trakcie/zaraz po Sylwestrze. Wszyscy wszystkim składają miliony życzeń, wysyłają wierszyki. Wiadomo, że o pamięć chodzi, więc się nie będę czepiała poziomu artystycznego owych wierszyków. Ale to nie te spostrzeżenie.
Chodzi mi głównie o to, że z pięciu osób, które zadzwoniły do mnie w sylwestrową noc trzy na stałe mieszka za granicą i nie zamierza wracać do Polski…
To takie osobiste podsumowanie sytuacji w naszym kraju na podstawie bardzo małej (i nie zamierzonej) grupy badawczej. Wiem, że nie prowadzi się badań socjologicznych w ten sposób, ale obawiam się, że jednak wynik obrazuje dość dokładnie prawdziwe proporcje.
A tak w ogóle, to był bardzo fajny Sylwester :) Prawie brydżowy ;)
No, to Szczęśliwego Nowego Roku :)