piątek, 4 października 2013

Z życia wzięte... 15...

***

- I co Edyta, były książki dla mnie? Pamiętasz jakie? - Marta
- Pamiętam, Prus i Leśmian. Nie znalazłam. - ja
- A po co ci te książki? - Marcin do Marty
- Do palenia w piecu! - ironicznie Marta
- Ale dlaczego Prus i Leśmian? - Marcin
- Bo się najlepiej palą! - Marta

***

Ja i Szwagier na balkonie, wygonieni przez zgubny nałóg. Koniec września, jakoś po 22 godzinie, raczej zimno. My niejako z przymusu (chociaż mogliśmy nie palić i nie wychodzić), Marcin wyszedł do towarzystwa (z własnej woli).
Stoimy, gadamy, zimno jest. W pewnym momencie Marcin z wyraźnym wyrzutem:
- Zimno tu!
- To po coś tu przylazł? - Szwagier

***

Nadal na balkonie.
- Które to twoje okno? - Szwagier zagaduje Marcina, żeby ten zapomniał, że mu zimno...
- A masz RPG?
- A co to jest?
- Taka broń. Na ramieniu się układa i strzela.
- A po co mi to do oglądania twojego okna?
- Bo trzeba rozwalić pół tego bloku, żeby zobaczyć moje okno.

***

Jak się chłopaki chcieli „zmenelić...”
Ponad rok temu to było, bo ubiegłego lata w sierpniu. Wracałyśmy z Martą z wojaży dalekich po odwiedzinach u mojej siostry i jej brata, którzy w całości stanowią małżeństwo. Pociągiem wracałyśmy. Nie trafiłyśmy na żadne zastoje, spóźnienia ani inne tego rodzaju niespodzianki, ale i bez tego podróż pociągiem, przez prawie całą Polskę, trwała ponad 7 godzin. A później jeszcze 1,5 godziny busikiem. W czasie gdy my podziwiałyśmy piękne polskie krajobrazy szybko zmieniające się za oknem wagonu, nasi koledzy (M., S. i T.) postanowili, że muszą koniecznie zrobić imprezkę inną niż wszystkie. My wracałyśmy, a oni co jakiś czas dzwonili z zapytaniem, gdzie już jesteśmy i czy ewentualnie piszemy się na rzeczoną imprezkę... Bez względu na miejsce pobytu, które zmieniało się wraz ze zmianą lokalizacji pociągu, odpowiedź na drugą część pytania była jasna – „nigdzie się dzisiaj nie wybieramy”. W końcu jak się cały dzień spędzi w podróży, to się marzą tylko prysznic i łóżko.
Natomiast nasi koledzy... postanowili, że się zmenelą, bo tak raz na jakiś czas należy się sponiewierać, zchamić (przychodzi mi nawet do głowy słowo „zbrukać”, którego na pewno nie użyli), więc postanowili, że pójdą „pić w krzaki nad Bugiem”. Po podjęciu tej decyzji poszli nabyć alkohol, który im pomoże w tej „menelizacji”, odwiedzili więc monopolowy i nabyli... tequilę!!! Za niecałą stówę ją nabyli... A do tego plastikowe kubeczki (chyba żeby zatrzeć niewłaściwość tequili w „menelizacji”). Następnie udali się we wcześniej upatrzone miejsce, gdzie spożyli po dwa „kieliszki” trunku...
Nie były to luksusowe warunki, raczej idealnie pasujące do procesu „menelizacji”. Miejsce wykorzystywane już wcześniej przez osoby, których nie fanaberie, a raczej koleje życia zmusiły do wybrania takiej lokalizacji. Rzeka, która, być może dawniej „toczyła swe błękitne fale przez zielone równiny Polesia”, aktualnie stanowiła jedynie „rzekę”. No i, podobno, zapach, któremu daleko było do upajającego aromatu fiołków... Chociaż, podobno, intensywnością nadrabiał brak „fiołkowatości”...
Wobec tak niesprzyjających warunków M. stwierdził (nie bacząc na wcześniejsze postanowienia):
- A co ja menel jestem, żeby w krzakach pić? Idziemy do mnie do domu!
- Nie, nie idziemy do ciebie do domu! Idziemy do ciebie na działkę, bo tam jeszcze nie byliśmy! - powiedział T. rozpaczliwie broniąc resztek pomysłu z „menelizacją”
Jak powiedzieli, tak zrobili. Opuścili gościnne krzaki nad Bugiem i poszli menelić się (na mniej hard poziomie) tequilą (!?) na działkę. W drodze do upatrzonego celu wstąpili jeszcze garażu M, który był na trasie ich wędrówki, aby w zacisznym miejscu uzupełnić poziom płynów w organizmie oraz zdobyć kolejny level „menelenia”.
Działki przywitały ich lekkim szumem liści, zapachem dojrzałych owoców tuż przed zerwaniem oraz mamą M, która właśnie wracała z miejsca, gdzie oni podążali, a której stanowczo nie chcieli spotkać. Szybko przeformowali szyki i S. z T. (jako osoby nieznane mamie M.) poszli normalną ścieżką, mijając rzeczoną mamę M. z uprzejmymi uśmiechami (być nawet „dzień dobry”, ale tego nie wiem), natomiast M. wybrał drogę dłuższą, ale na pewno dla niego bezpieczniejszą, pokonując kilkadziesiąt metrów, więcej ale za to bez spotkania „oko w oko” z mamą, która mogła mieć kilka uwag co do jego (i kolegów) planów związanych z działką. Pod bramką okazało się, że M. nie ma przy sobie kluczyków do działki. Propozycja, aby poprosić o nie mamę M., która nie może być daleko, padła równie szybko, jak się pojawiła... Pozostało tylko wykorzystać zdolności nabyte w dzieciństwie i pokonać siatkę górą... Co też chłopcy uczynili. Ogrodzenie, ani bramka, nie były obliczone na korzystanie z nich w sposób alpinistyczny, więc podczas pokonywania ich przez kolegów chybotały się niemiłosiernie, co wystawiało na szwank ich obliczenia związane z bezkolizyjnym pokonaniem siatki. W końcu się udało...
Dumni z pokonania ostatniej przeszkody stojącej na drodze do upatrzonej lokalizacji zabrali się w końcu chłopcy do zajęcia, które miało być celem wieczoru. Po ukończeniu celu wieczoru... trzeba się było wydostać... Ach, jakże trudna bywa droga życia, jak wielkie stawia przed nami wyzwania i bariery nie do pokonania... Przed nimi postawiła wspomniane wcześniej ogrodzenie, do którego nadal nie mieli klucza, a które po spożyciu „celu dnia” nie stało się mniej trudne do przebycia. No, może chłopcy nabrali więcej straceńczej odwagi, ale na pewno nie poprawili kondycji, czy tym bardziej, orientacji... Ale... raz kozie śmierć!
S. wlazł na bramkę, która chybotem swym nadwyrężała, i tak już wątłe, równowagę i zdolność koncentracji wspomnianego S. Następnie z niej zeskoczył, więc, już wolny, oczekiwał reszty towarzystwa...
Zaś reszta towarzystwa uznała, że skoro ten się tak biedny umęczył, to oni nie będą frajerzy i przeskoczą do sąsiadów, bo może sąsiedzi przewidzieli możliwość podróży działka-ścieżka inną drogą niż bramka. Okazało się jednak, że sąsiedzi nie przewidywali... i najwyraźniej mniej sobie tego życzyli niż rodzice M., bo ogrodzenie było wyższe i mniej przystosowane do alpinistyki... Po kilku próbach udało im się jednak pokonać niewdzięczną przeszkodę i wolni oraz szczęśliwi, po wykonanym zadaniu, opuścili działki...
Jednakże podsumowania imprezki dokonała mama M. skarżąc się M na chuliganów, którzy stratowali trawę na działce ich i sąsiadów. Oburzony M obrzucił zaocznie „chuliganów” epitetami oraz różnymi życzeniami, które nie nadają się do powtarzania...
Tak to właśnie chłopaki postanowili się „zmenelić”...