środa, 16 czerwca 2010

Wścieklizna… a można było zaszczepić!

Czytałam gdzieś (prawdopodobnie w Internecie, bo ostatnio to jest moje źródło wszelkich informacji), że ktoś zamarzył sobie o małym, ciemnym i dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, do którego mógłby wejść, krzyknąć niecenzuralne słowo (wiadomo jakie) i wyjść. Rozumiem to marzenie. Sama mam czasem ochotę krzyknąć… Cały czas przebywam z ludźmi, więc ewentualne wokalne popisy mogłyby wprawić ich w pewne zdumienie, nie mówiąc o wnioskach do jakich mogliby dojść, podejrzewam zresztą, niezbyt pochlebnych dla mnie i stanu mojego umysłu. Wyprawy w plener w celu odstresowania się w powyższy sposób też odpadają. Mógłby mnie jednak ktoś zobaczyć, lub usłyszeć, a to mogłoby się skończyć dla mnie pobytem w jakimś zakładzie z ograniczoną możliwością manewrów poza jego murami… a nawet w jego murach.
Cały dzisiejszy dzień miałam ochotę kogoś kopnąć. Nie to, żeby ktoś mi się specjalnie naraził – w żadnym wypadku. Gorzej, sama nie mogę dojść przyczyny tego stanu. Warczałam na wszystkich i do wszystkich. Tak. Już dzisiaj byłam tak uprzejma jak nigdy chyba.
Jestem zła, wściekła, rozdrażniona… najchętniej to bym komuś wlała… bez względu na to czy winny byłby czegokolwiek czy też nie. Chociaż podejrzewam, że najbardziej poszkodowaną osobą w takim starciu byłabym ja. Na wszelki wypadek nie będę tego sprawdzać.
A zresztą. To pisanie nic nie pomaga. Nadal jestem wściekła. Kończę, zanim się domyślę dlaczego. I co gorsza, napiszę to, a później będę na siebie jeszcze bardziej wściekła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz