Dawno, dawno temu... powiedzmy 10 lat lub odrobinę więcej...
W moim mieście był zwyczaj spotykania się w sylwestrową noc na krzyżówkach.
O północy wszyscy składali sobie życzenia w miejscu imprezowania, ale
zaraz później zgodnymi grupami udawali się na rzeczone krzyżówki.
Moje miasto jest małe, ale liczba około 500 osób zgromadzonych w jednym miejscu robiła wrażenie.
Życzenia składało się wszystkim. Wcale nie chodziło o to, czy się kogoś
zna - ludzie rzucali się wzajemnie sobie na szyje bez względu na
stopień znajomości (czy nawet sam fakt znajomości). Pobyt na krzyżówkach
ograniczała temperatura, która czasem nie pozwalała na dłuższy pobyt.
No i oczywiście indywidualne chęci...
Z moich pobytów na tej
integracyjnej imprezie pamiętam różne wydarzenia. Wielkie miłości,
komedie, tragedie, które rozgrywały się na moich oczach. Były też akcje
związane z wzajemnym redukowaniem zębów przez nie mogących się zgodzić, w
jak sądzę, niezwykle istotnych sprawach, adwersarzy. Ale też były
toasty wznoszone jednym szampanem z nieznajomymi osobami. Promieniowała
miłość, przecinana wizgiem fajerwerków oraz incydentalnymi sytuacjami,
gdzie w grę wchodziła urażona godność bardzo drażliwych osobników,
jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, męskich :P
Jednak to, co zobaczyłam w tym roku (po kilku latach nieobecności)...
Zjawiło się około 50 osób. Robili co mogli. Stali tam godzinę,
składając sobie nawzajem po kilka razy życzenia. Odpalili, co mieli do
odpalenia. Wypili, co przynieśli. Pokrzyczeli, gardła zdarli... i poszli
do domu.
Kiedyś 500 osób, dzisiaj 50...
I mam puentę.
Życzę, by podczas następnego Sylwestra nasze krzyżówki odwiedziło nie 50, nie 500, ale 5000 osób...
A dla mnie i dla Was życzę, by ten rok, był lepszy niż poprzedni, a każdy następny, wspanialszy od dwóch wcześniejszych :)
Szczęśliwego Nowego Roku :)