No i urlop. Minął tydzień (że się tak
wyrażę) słodkiego lenistwa. Gdyby nie fakt, że mi specjalnie na takiej
ilości lenistwa nie zależy…
Za to gorsza rzecz (od słodkiego lenistwa
– a jakże) jest ten okropny upał. Nie znoszę upałów. Kiedyś przysięgłam
sobie nie narzekać na pogodę, bez względu na wszystko – aż do momentu
burzy. No po ostatnim okropnym tygodniu waham się, czy aby nie zwolnić
się z tej przysięgi. Właściwie, to już chyba „po ptokach”, bo przecież
marudzę…
Słońce praży nieprzytomnie, jakby uznało,
że nic poza ciepłem się nie liczy. Po ulicy snują się ludzie z obłędem w
oczach – prawie przeskakując od cienia do cienia. A mi absolutnie nic
się nie chce. Nie miałam co prawda jakichś mocno ambitnych planów na
urlop, ale też nie było moim marzeniem siedzenie w zaciemnionym
wszelkimi sposobami pokoju. Jestem bliska przeniesienia się na stałe do
wanny, gdzie mogłabym spędzić pozostałe dni sierpnia (bo podobno ta
temperatura utrzyma się do końca miesiąca). Cały urlop w wannie…
Jakkolwiek absurdalnie by to nie zabrzmiało – jest mocno kuszący.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz