poniedziałek, 20 grudnia 2010

Z życia wzięte… 10…

W związku z tym, że Asiątko wzięła sobie za punkt honoru utrwalić wszystkie „złote myśli” (zakładając w tym celu specjalny zeszycik), które byłam uprzejma wygłosić, uznałam, że skoro potomność ma być nimi uszczęśliwiona, to także współczesność powinna.

***
Moje krótkie podsumowanie zależności między niedoskonałością techniczną laptopa, a długim pławieniem się w wannie:
- Laptopy jakieś takie mało wodoodporne są… Inaczej bym widziała sens w długich kąpielach…

***
Ciężko pracujemy nadrabiając towarzyskie zaległości. Z głębi korytarza rozległ się rumor, sklasyfikowany przez nas jako straszny…
- Kto się tam zabija? – zapytałam
- Jakaś para – Asiątko odpowiedziała (wpadli na drzwi)
- To niech idą gdzie indziej się zabijać. Potem trzeba będzie tu sprzątać!

***
Jedna wypowiedź, którą zdołałam wprowadzić Marka (kolega z pracy) w ciężkie osłupienie, a Asiątko do utraty kontroli nad chichotem:
- Marek. Mam dla ciebie podziękowania. To znaczy nie dla ciebie… ale wiesz!
Krótkie wyjaśnienie: mówiąc „podziękowania” miałam na myśli tekst, który Marek miał umieścić na dyplomie. Tylko początkowo tak niezbyt jasno się wyraziłam.

***
Matematyka to potęga. Zwłaszcza ta trudniejsza. Ta, gdzie działania wykonuje się na liczbach wyższych (a czasami nie koniecznie) od 10…
Osoby dramatu:
[S] Sylwia (konsultantka pewnej wysyłkowej firmy kosmetycznej)
[J] Ja, czyli, że tak powiem, geniusz matematyczny…

[J] – Sylwia, ty mi jesteś winna 5 zł., to ty mi nie oddawaj, bo Ewa wisi ci 10 zł, a Ewy dzisiaj nie ma, to ja ci za nią oddam… To ile mam ci dać?
[S] – No, 5 zł …
[J] – No tak… hahahha

***
Moja „spostrzegawczość” jest wręcz legendarna. Ostatnio objawiła się, kiedy podążałyśmy z Asiątkiem zostawić zaproszenia na imprezę, która miał się odbyć w naszej firmie. Szłyśmy do Szkoły Podstawowej nr 2, która mieści się, że tak powiem, w pewnym oddaleniu od centrum miasta. A chodniki, jak wiadomo, im dalej od centrum tym węższe… 
Zależność ta spowodowała, że niewiele brakowało do zderzenia czołowego (choć z czołem to raczej niewiele wspólnego miało) w wykonaniu moim i nadchodzącego dziecka (wyraźnie w zaraniu życia – 2 latka może?). Nie byłabym sobą, gdybym nie podzieliła się od razu z Asiątkiem moim wiekopomnym spostrzeżeniem, które (nie wiedzieć czemu) rozbawiło ją do łez…
- Boże, żeby tak człowiek był wysoki do kolana…

***
„Gościnność” też jest legendarna…
Osoby dramatu:
[E] – Ewa
[J] – ja

[E] – Mogę się poczęstować twoją oranżadą?
[J] – Oczywiście
[E] – A nie masz może jakiegoś naczynia?  
[J] – A jakiego ty naczynia ode mnie oczekujesz?
[E] – No, nie wiem… Nocnika może?…

***
Zdanie, które Asiątko zdecydowała się zamieścić, chyba ze względu na przewrotność jego treści…
- Ostatnio mądre rzeczy mówię… Nie wiem, co mi się porobiło.

***
Przedstawienie, na imprezie, o której wspominałam nieco wcześniej. 
Osoby:
[A] – artysta (na scenie)
[J] – ja  (na widowni)
[Asiątko] – Asiątko (obok mnie) ;p

[A] – I hate children!
[J] – Ja też hate dzieci!
[Asiątko] prychnięcie… ;p

***
Na temat lekkiego wariactwa, które objawia się u większości naszych pracowników…
[A] – Asiątko
[J] – ja

[J] – Słuchaj Asiątko. Może to od kurzu?! My wszyscy kiedyś normalni byliśmy!
[A] – No, ja ostatnio byłam narażona na kurz…
[J] – No! I ci się pogłębiło…

***
Na temat kolejek do kas w pewnym markecie (MARKET).
- A kto powiedział, że w MARKECIE trzeba płacić? Ja nie wiem… Ci ludzie stoją jak te barany do kas!

***
- Co ty tam kombinujesz, Edi? – Zapytała Asiatko
- Nic. Myślę… A jak myślę, to dziwne miny robię czasami…

***
- O! Jakie ty masz duże oczy! – Asiątko do mnie
- To przez okulary. Moje okulary, twoje okulary i takie oczy się robią…

***
Miałyśmy z Asiątkiem przygotować się do krótkiej prezentacji na temat życia i twórczości Marii Konopnickiej. W związku z tym, że prezentacja miała być przedstawiona w ramach wstępu do wojewódzkiego konkursu recytatorskiego, a całość imprezy miała się odbyć na deskach (;p) miejscowego kina, trochę się denerwowałyśmy naszym przyszłym występem.
Siedziałam nad książką traktującą o temacie przyszłych naszych występów i syczałam… Dosłownie. Przy kolejnym „ssssssssssssss….” Asiątko zdecydowała się w końcu spytać:
- Czego syczysz?
- Czytam sobie… – Odpowiedziałam, co miało rozwiać wszelkie wątpliwości co do stanu mojego umysłu…

***
Oglądałyśmy zdjęcie, na którym był żuraw (bądź czapla) w wodzie. Zdjęcie było trochę z daleka zrobione, a nasza znajomość w temacie kończy się mniej więcej (nie licząc ptactwa tzw. domowego) na wróblach, bocianach, łabędziach i, ostatnio, jemiołuszkach (Asiątko uparła się sprawdzić co za dzika banda okupuje, rosnącą w pobliżu naszej firmy, jarzębinę. Sprawdziła w katalogu ptaków i uznała, że to właśnie jemiołuszka. Za decyzją, poza wyglądem, przemawiała olbrzymia ilość jemioły, która pasożytuje na wymienionym drzewie… ;p). 
W każdym razie nie doszłyśmy do porozumienia co do nazwy ptaka brodzącego w wodzie. 
W końcu uznałam za wskazane zakończyć tą dyskusję stwierdzeniem:
- Ptak, to ptak. Wszystko jedno jaki. Nogi moczy…


—***—
Asiątko, wiem doskonale, że czytasz z sercem na ramieniu czekając na historię pewnego zwierzaka trudniącego się niecodziennym zajęciem. Nie umieszczę tej historii, chociaż żałuję. Ale bądź pewna, że pisząc kiedyś testament, zostawię w nim kopertę z poleceniem otwarcia jej za sto lat… ;p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz