środa, 8 sierpnia 2007

Nocą…

Wróciłam właśnie z Maryśki. Siedziałyśmy na dworze. Nawet udało mi się zobaczyć spadającą gwiazdę. Wbrew rozsądkowi pomyślałam życzenie (z tych w gatunku nie spełniających się), bo przecież, skoro i tak się nie spełniają, to co mam sobie żałować… I nawet nie Corvettę chciałam…
Wracając do domu wstąpiłam do sklepu i zaszalałam. Kupiłam Marlboro. Diabli wiedzą po co, bo przecież ich palić nie będę. Chyba, że szpanować… i nie wiem przed kim, bo mnie wyśmieją raczej niż podziwiać będą. I słusznie. Ale mam czasem takie napady… 
W sumie to poszłam tam, bo już nie mogłam siedzieć w domu. Skatowałam się piosenką „Moralne salto” Strachy na Lachy. I o ile piękna jest ta piosenka, o tyle smutna. I najgorzej, że ilustruje moje życie. Doszłam więc do wniosku, że starczy tego katowania i trzeba iść się sponiewierać troszkę. No i poszłam… Poniewierałyśmy się do tej pory. Nie jest zbyt późno,wiem, ale ja jestem na urlopie, to mogłabym tam siedzieć do rana, ale Ewa pracuje, więc musiała iść do domu… I jak to dobrze, że istnieje rozsądek. Jestem w domu. Zaraz pewnie pójdę spać…
Jakoś już minęły te czasy, kiedy każdą wolną chwilę spędzałam na barach. I to nawet nie o to chodzi, że nie miałabym teraz z kim się włóczyć… tylko o to, że mi się nie chce!!!
Oki. Kończę. Chyba dzisiaj to już się nie odezwę. Ewentualnie, jeśli będę cierpiała na bezsenność… albo mi się coś niebywale (!?) ważnego przypomni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz