Wybieramy się z Ewą do Białki. Tym razem nie rowerami (co
powoduje wzrost szans, że tam dotrzemy), ale samochodem. Do tej pory
była wersja, że jedziemy autobusem o upiornej porze (6:30!!!), co
obudziło we mnie inicjatywę. Zadzwoniłam do Łukaszka, brata naszego, co
by nas swoim samochodem odwiózł o bardziej ludzkiej porze (8:00).
Wstępnie się zgodził. Nie zmieni zdania, mam nadzieję. Zakupy mamy
porobione na jutro, a teraz szykuję ubrania, co polega na wielkim
praniu. Nie zważam na to, że wyraźnie zapowiada się na deszcz… a co tam…
może nie będzie jednak padać… To mi to ubranie jednak wyschnie… Hahahah
Wracać zamierzamy w niedzielę wieczorem, ale to jeszcze nie powiedziane. Prawdę mówiąc powrót nasz zależy od autobusu… o której będzie… chyba, że Łukasz będzie tak miły i przyjedzie po nas… będziemy gadać z nim…
Ciężko mi sobie wyobrazić, jak my, po intensywnym „wypoczynku”, idziemy pięć kilometrów do autobusu. Zapomniałam dodać, że czeka nas taki spacer…
Wracać zamierzamy w niedzielę wieczorem, ale to jeszcze nie powiedziane. Prawdę mówiąc powrót nasz zależy od autobusu… o której będzie… chyba, że Łukasz będzie tak miły i przyjedzie po nas… będziemy gadać z nim…
Ciężko mi sobie wyobrazić, jak my, po intensywnym „wypoczynku”, idziemy pięć kilometrów do autobusu. Zapomniałam dodać, że czeka nas taki spacer…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz